-Znamy się? – zapytał, a ja zdjęłam maskę. – Victoria. – powiedział i sam zdjął maskę. Na mojej twarzy jak i na jego wymalowało się zdziwienie.
-Żartujesz sobie prawda? - spytałam i rzuciłam się na niego. - Boże... Luke! - przytuliłam go jak najmocniej. Objął mnie w pasie i okręcił wokół osi.
-Jak ja za Tobą tęskniłem. - wyszeptał mi włosy.
-Uwierz mi... ja bardziej. - w moich oczach stanęły łzy. Łzy szczęścia.
-Ile to już? 3 lata? - zapytał kiedy odstawił mnie na podłogę. Spojrzałam na blondynkę, która rozmawiała z Lukasem. Uśmiechała się.
-5. - odpowiedziałam uśmiechając się przez łzy.
-5? Na prawdę? Nie wiem jak ja to wytrzymałem. - podniósł mnie do góry na co ja się śmiałam.
-Postaw mnie, wariacie. - na twarzy miałam uśmiech.
-Ekhem... - odchrząknęła dziewczyna. Ale mimo to z uśmiechem.
-Ach tak, zapomniałem. - gdyby mógł to strzeliłby sobie z otwartej dłoni w czoło. - Amy to jest...
-Tori. - poprawiłam uśmiechając się.
-Zawsze zapominam. - na jego twarzy wyszedł grymas a my się zaśmiałyśmy. - Vici? Mogę tak do Ciebie mówić, prawda? To tak. Vici to jest moja dziewczyna Louise. Lou to jest moja... - spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się. - przyszywana siostra.
-Miło mi Cię w końcu poznać. - wyciągnęła do mnie rękę i puściła oczko. Uścisnęłam jej dłoń. - Luke dużo o Tobie opowiadał. - uśmiechając wtuliła się z niego i spojrzała na jego twarz a potem na mnie. - W samych superlatywach. - zaśmiałam się.
-Gdyby tak się dało. - Luke przyłączył się do mnie.
-Victoria! - usłyszałam, głosy z tyłu.
-Przepraszam ale muszę lecieć. Masz ten sam numer telefonu ? - zapytałam.
-Zmieniłem. - zrobił podkówkę z ust. - ale mam nadzieję, że ty masz ten sam. - uśmiechnął się lekko a ja pokiwałam głową na „tak” i uśmiechając się podeszłam do osoby, która mnie szukała.
Była to Kate, by zawołać mnie do zdjęcia grupowego, które będzie wisiało w holu redakcji. Do domu wróciłyśmy koło 5 nad ranem. Dzisiaj po południu, podczas gdy Gaby robiła coś w kuchni zadzwoniłam na lotnisko i przebukowałam bilety na środę wieczorem. Więc razem z dzisiaj mamy jeszcze cztery dni. No może niedzieli nie liczmy, bo po wczoraj to raczej cały dzień przeleżymy.
No i było tak jak przewidziałam. Wstałyśmy koło 13 w południe. Wstałam powoli i udałam się do kuchni po wodę i aspirynę. Niby dużo nie wypiłam, ale wystarczyło, żeby na małego kacyka się załapać. Wypiłam całą szklankę wody duszkiem. Poszłam do salonu i ległam na kanapie. Włączyłam telewizor, akurat leciały jakieś wiadomości. Podniosłam się do pozycji siedzącej gdy wypowiedzieli moje imię i nazwisko. Pogłośniłam trochę.
-Czyżby narzeczona Justina Biebera go zdradzała?! Dziewczyna przyleciała do Los Angeles razem z przyjaciółką. Przedwczoraj widziano ją w klubie z jakimś tajemniczym chłopakiem. Natomiast wczoraj widziano ją na bankiecie z okazji 20- lecia magazynu „Teen Vogue” obściskującą się z jakimś przystojnym mężczyzną. Czyżby to był koniec Jori? Co na to powie Bieber?
-O Boziu, nie mają czego wymyślać. - ściszyłam telewizor.
-Kto ? Co? - Gaby legła koło mnie. - Mój łeb... -jęknęła i wzięła szklankę z stolika i piła.
-Zdradzam Justina z Mikołajem i Lukasem. - powiedziałam a ona, wszystko to co miała w buzi, wypluła i wpadła w niepohamowany śmiech.
-Ty i Lukas? Hahah. Zaraz... co?! - podniosła się, złapała za głowę i opadła z powrotem na kanapę. - Ałł... - poprawiła się trochę i spojrzała na mnie. - ten Lukas? Jakim cudem? - uniosła brew do góry.
-Spotkałam go wczoraj na bankiecie. - odpowiedziałam i poszłam do łazienki.
Uśmiechałam się przez cała kąpiel, przypominając sobie wspomnienia z Luke'iem. Było super. Skąd go znam? Na samym początku pobytu w sierocińcu, byłam lekko mówiąc wyśmiewana przez moich rówieśników i starszy. Lukas jako jedyny nie odwrócił się ode mnie i zaprzyjaźnił się ze mną. To dzięki niemu, wyszłam bez szwanku i to on pomógł mi uporać się ze śmiercią taty i An. Jest starszy o 3 lata, ale to i tak nam nie przeszkadzało. Ja zawsze byłam odpowiedzialniejsza jak na swój wiek, a Lukas zachowywał się jakby miał wtedy 12 a nie 15 lat. Zawsze się śmialiśmy. Nie było dnia, kiedy bylibyśmy smutni. Ogólnie było zajebiście, póki Lukas nie ukończył 18 lat i musiał wyprowadzić się z budula. Potem było tylko super.
Wstałam rano, właściwie o 7 i dlatego, że obudził mnie telefon.
-Słucham? - odblokowałam telefon i spytałam zaspanym głosem.
-Panienka Beadles? - usłyszałam po drugiej stronie głos kobiety.
-Zgadza się. O co chodzi? - zapytałam.
-Pani rodzice mieli wypadek...
-Co?! - poderwałam się z łóżka. - To coś poważnego?
-...Samochodowy – dokończyła. - Pańska matka uderzyła głowa w przednią szybę i dostała wstrząśnienia mózgu. Może to zagrażać utratą pamięci. A Pańskiemu ojcu poza kilkoma siniakami nic nie zagraża. - kobieta mówiła a w moich oczach pojawiały się łzy. - Dziękuję za poinformowanie. W którym szpitalu są?
-Na Garden Street w Stratford. Do widzenia. – rozłączyła się a ja poderwałam się z łóżka, wyciągnęłam walizkę i zaczęłam pakować ciuchy. Dziwne… spakowałam się w 10 minut co u mnie jest rekordem.
-Gaby! Zbieraj się! – krzyknęłam na cały apartament, wchodząc do jej pokoju.
-Co jest? Co się drzesz? – spojrzała na mnie.
-Lecimy do Stratford. – tyle mnie widziała i słyszała.
Zadzwoniłam na lotnisko i zarezerwowałam dwa bilety. Najbliższy lot jest za godzinę. Może zdążymy. Zniosłam walizki na dół i czekałam na Gaby i taksówkę. Ręce trzęsły mi się strasznie. Oby im się nic nie stało. Próbowałam się uspokoić biorąc głębokie wdechy i wydechy. Wcale nic nie pomagały. Oby wszystko było w porządku. Nie daruje sobie jeśli coś im się stanie. To moja wina. Gdybyśmy nie przyleciały do Los Angeles mama nie musiałaby być w Atlancie, a tata nie musiałby wyjeżdżać po nią na najbliższe lotnisko, które jest oddalone od Stratford o 20 kilometrów. Nie daruję sobie tego. Po moich policzkach poleciały łzy. Wytarłam je dłonią i wyjęłam telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Justina. Przesunęłam palcem po ekranie, żeby odebrać.
-Tori? Gdzie jesteś? Wszystko będzie dobrze. Twoja mama jest pod opieką najlepszych lekarzy. Będę wieczorem w Stratford. Nie martw się. – to były pierwsze słowa, które usłyszałam. Uśmiechnęłam się przez łzy.
- Jesteś niezastąpiony. Kocham Cię.
- Kocham Cię, Victoria.
Skończyłam, bo zobaczyłam idącą Gaby. Wsadziła walizkę do bagażnika i pojechałyśmy na lotnisko. Trafiłyśmy na końcówkę odprawy. Jeszcze kilka minut a musiałybyśmy czekać na kolejny samolot. Leciałyśmy długo. Przynajmniej mi się tak wydawało. Strasznie mi się ten czas dłużył. Nie usnęłam, nie mogłam siedzieć na miejscu, ledwo co mi się udało. W końcu włączyłam sobie „Be Alright” i kilka innych piosenek Justina. Troszkę się uspokoiłam. Ale tylko „trochę”.
Z lotniska od razu pojechałyśmy do szpitala. Podróż trwała godzinę przez głupie korki. Miałam ochotę wydrzeć się na cały świat. Gaby próbowała mnie uspokoić. Łzy ze zdenerwowania już w ogóle mi nie leciały.Wyciągnęłam telefon z kieszeni i przyłożyłam do ucha.
- Victoria? - usłyszałam po drugiej stronie aparatu.
-Hej kochanie. – odpowiedziałam.
-Szczęście nie płacz, proszę Cię. Już jestem w drodze na lotnisko. – fakt, w tle było słychać szum.
-To dobrze. Muszę kończyć. Kocham Cię. – powiedziałam.
-Kocham Cię, Tori. – rozłączyłam się.
Wleciałam do szpitala jak opętana. Podleciałam do recepcji.
-Co z Sandi Beadles? – zapytałam od razu.
-Kim pani jest? – zapytała spokojnie kobieta w średnim wieku.
-Jej córką. Co z nią? – spytałam po raz kolejny.
-Victoria! – usłyszałam swoje imię i odwróciłam się w stronę głosu.
-Tata! – rzuciłam się na niego a on syknął z bólu. Odsunęłam się od niego. – Przepraszam.
-Nic się nie stało, skarbie. – przytulił mnie lekko. – Jechaliśmy samochodem. Zatrzymaliśmy się na przejściu, bo było czerwone. Mama się odpięła, chciała wziąć torebkę z tyłu. Patrzyłem na nią i uśmiechałem się. Nagle poczułem szarpnięcie i uderzenie. Uderzyłem głową w kierownicę a mama wyleciała przez przednią szybę. Ma wstrząs mózgu. Jeszcze się nie obudziła. – słyszałam jak płacze. Ścisnęłam go mocniej.
-Cii tato. Spokojnie, wszystko będzie dobrze. – szeptałam mu do ucha, że wszystko będzie dobrze. Mama się wybudzi i będzie tak jak dawniej.
Usiedliśmy na krzesełkach przed salą operacyjną i siedzieliśmy w ciszy. Nie przeszkadzała nam. Gaby postanowiła pojechać do domu i zawieźć walizki. Byłam jej wdzięczna, bo wolałam zostać z tatą. Posiedzieliśmy z dwie godziny i tata zasnął. Wstałam i poszłam do recepcji spytać się czy wiadomo już co z mamą. Niestety operacja jeszcze trwała, a recepcjonistka nie dostała żadnych informacji. Westchnęłam i poszłam do łazienki. Skorzystałam z toalety i spięłam włosy w kucyk. Przemyłam twarz wodą i wyszłam na korytarz. Spojrzałam w stronę drzwi i poczułam jak ktoś podnosi mnie do góry. Zamknęłam oczy i napawałam się zapachem mężczyzny mojego życia. Uśmiechnęłam się od razu kiedy poczułam jego ręce oplatające moją talię.
-Tęskniłem. - powiedział chowając twarz w zgięcie między szyją a ramieniem.
-Kocham Cię. - odpowiedziałam i wtuliłam się w niego mocniej czując, że łzy napływają mi do oczu. Ile razy jeszcze dzisiaj mu to powiem?
-Shh spokojnie. - głaskał mnie po głowie. Odsunął mnie od siebie, trzymając swoje dłonie na moich policzkach. Patrzył mi w oczy, uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. - Podobno mnie zdradzasz. Czy ja o czymś nie wiem, hm? - zaśmiałam się przez łzy.
-Tak, nawet z trzema chłopakami. O jednym nie powiedzieli w mediach. - odpowiedziałam a on uniósł brew do góry. - Jest mega przystojny, dobry w łóżku, lubi tatuaże i muzykę. Tylko jest problem... Ma żonę i synka. - zrobiłam grymas.
-Mój głupol. - zaśmiał się i pocałował mnie w usta.
-Gdzie Christian? - spojrzałam mu w oczy.
-Pewnie już z Willem. - odpowiedział i objął mnie w talii. Wróciliśmy pod salę operacyjną.
Przywitałam się z bratem i usiadłam Justinowi na kolanach. Wtuliłam się w niego jak Jacob gdy śniły mu się koszmar po scooby – doo. Czemu ogląda takie stare bajki? Justin. Możliwe, że przez dzieciństwo ma do niego i jego przygód sentyment. Jake ma po ojcu. Jego pierwszy horror w życiu/. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Jakie. Ciekawe jak on tam. Tęsknię za tym małym brzdącem. Strasznie go kocham. Jest na pierwszym miejscu razem z Justinem. Tata kazał mi jechać do domu ale ja uparcie czekałam w szpitalu na wieści od lekarza. Po 6 godzinach operacji, z sali w końcu wyszedł chirurg. Powiadomił nas, że operacja poszła dobrze, ale najbliższe 24 godziny zadecydują o zdrowiu Sandi. Nie pozwolili nam się z nią zobaczyć. Mogliśmy na nią patrzeć tylko i wyłącznie przez szybę, bo była na oiomie. Była wycieńczona, podłączone były kable, kabelki do maszyny, która cały czas robiła pi, pi, pi, pi. Oddychała przez jakąś rurkę.
Pan Smith powiedział do taty:
-Jak pan wie, tomografia pańskiej żony wykazała krwotok wewnętrzny czaszki. Zależy nam by pomóc pacjentom z rozległym krwotokiem wewnętrznym w śpiączce. Łagodzimy ich ból, wspomagamy system odpornościowy, dajemy czas by mózg mógł odzyskać sprawność. Najpierw musi zejść opuchlizna.
Nie bardzo z tego coś zrozumiałam. Potem wytłumaczył, że mama może mieć zanik pamięci. Całkowitej albo częściowej. Ughhh gdy doktor to mówił, łzy leciały mi ciurkiem a Justin próbował mnie uspokoić. Później przyjechała Gaby i od razu wpadła w ramiona Chrisa. Była szczęśliwa, że w końcu może przytulić się do niego. Była wręcz wniebowzięta. Jeszcze bardziej wtuliłam się w Justina. Potem już nic nie pamiętam. Kojarzę tylko jak Justin śpiewał mi do ucha „Be alright” i mówił, że mnie kocha. Ostatkami sił odpowiedziałam:
-Ja Ciebie też.
*** Miesiąc później***
Zacznijmy od tego, że Justin ma przerwę, został mu już tylko miesiąc. Cieszę się, że spędzimy te dwa miesiące razem. Jacob ma już rok i dwa miesiące, a gada jak najęty. Pomińmy to, że jeszcze połowy słów często nie potrafię zrozumieć, no ale co się dziwić?
Mama? Jeszcze się nie wybudziła. Tata jednak nie traci nadziei. Siedzi całymi dniami przy łóżku mamy i mówi jej co się u nas dzieje. Jak tam nam się wiedzie, jak się czujemy, jakie nowe słówka mówią Jake i Mel. Jestem z niego dumna, że się nie załamał. Jakiś dobry miesiąc temu powiedział mi, że jak mama się obudzi musi zobaczyć, że jest silny i nie popadł w depresję. Tak bardzo go kocham. Jest ideałem faceta.
Pojechaliśmy z Justinem i Jacobem do szpitala. Mały taaak się zmęczył na placu, że Justin musiał go nieść na rękach. Słodko razem wyglądali.
Weszliśmy do sali mamy. Tata jak zwykle siedział przy łóżku.
-Hej tatku. - podeszłam do niego i pocałowałam w policzek. - Masz tu coś do jedzenia. - uśmiechnęłam się do niego.
-Dziadziuuu! - krzyknął Jacob. Justin go postawił a mały podbiegł do dziadka.
-Cześć mały rozrabiako. - przytulił go i poczochrał po głowie.
-Kjedy babcja śje obudzji? Tęknję źa nją. - zrobił smutną minkę i wpełz na łóżko. Położył się koło Sandi. Spojrzałam na Justina ze smutkiem w oczach.
-Chodź tu. - powiedział bezgłośnie i wystawił lekko rękę. Podeszłam do niego i się w niego wtuliłam.
-Babcja! - pisnął Jacob i usiadł na kolanach patrząc na twarz mamy. Spojrzeliśmy z Justinem i tatą po sobie.
-Co się stało synku? - podeszłam do niego i wzięłam go na ręce.
-Babcja się polusyła! - krzyknął i intensywnie wpatrywał się w rękę mamy. Zmrużyłam oczy i podążyłam za jego wzrokiem.
-Zawołaj lekarza. - powiedziałam spokojnie i spojrzałam na Biebera.- Justin! - krzyknęłam. - rusz się. - wyleciał z sali.
-Proszę się odsunąć. - po paru minutach do sali wpadł lekarz z dwiema pielęgniarkami. Stanęliśmy w czwórkę z boku i oglądaliśmy sytuację, która miała miejsce. Lekarz zbadał mamę a ona otwierała powoli oczy. Otwierała i zamykała, tak na okrągło. Raziło ją chyba światło.
-Gdzie... gdzie ja jestem? - spytała zachrypniętym i zmęczonym głosem.
-W szpitalu. - odpowiedziała jedna z pielęgniarek. Jej oczy chodziły od jednej twarzy do drugiej. Przy lekarzu i pielęgniarkach miała dziwny wyraz twarzy, dopiero gdy spojrzała na tatę w jej oczach pojawiły się łzy i iskierki.
-Will... - szepnęła i wyciągnęła do niego dłoń.
-Tak się martwiłem. - podbiegł do niej, złapał za rękę i przyłożył sobie do policzka. - Pamięta mnie. - odwrócił głowę w naszą stronę i uśmiechnął się mówiąc cicho. - pamięta mnie...
-Justin? Amy? Co wy tu robicie? Gdzie Caitlin i Chris? - zapytała i rozejrzała się po sali. W momencie gdy powiedziała „Amy” spojrzałam na Justina przerażonym wzrokiem. Mocniej ścisnął moją rękę.
________________________________________________________________
Jej! Rozdział... umm może być.
Zagląda tu ktoś wgl jeszcze? Czyta ktoś te moje wypociny? Eh...
Miałam wstawić rozdział jeśli pod poprzednim będzie 5 komentarzy... a był 1.
Czyli prawdę mówiąc nie powinnam wstawiać TEGO.
No ale cóż.
Mam prośbę...
JEŚLI CZYTASZ - SKOMENTUJ
Dla Ciebie to chwila wpisać choćby "Super" dla mnie mega satysfakcja. To naprawdę motywuje do pisania :)
Love u all <3
Ps. Jeśli nie będzie komentarzy, i jeśli nie będzie wam zależało na tym, żebym pisała tego bloga... Za kilka rozdziałów będzie koniec opowiadania.
Super !!! Czekam nn !!!!! :-)
OdpowiedzUsuńSupcio !!!!! ;-)
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze świetny. Nie przestawaj pisać tego opowiadania bo jest ZAJEBISTY. Czekam na następny i życzę weny :**
OdpowiedzUsuńŚwietny *.*
OdpowiedzUsuńZajebisty ♥♥♥
OdpowiedzUsuńŚwietny =}
OdpowiedzUsuńWOW mam nadzieje, ze Sandi bedzie pamietala Tori. Czekam na nn zycze weny kochana pisz dalej! Xoxo
OdpowiedzUsuń