poniedziałek, 30 czerwca 2014

II Rozdział 67 "Teraz Cię nie puszczę."

Byłam jednym słowem roztrzepana. Moja mama mnie nie pamięta. Pamięta mnie jako Amy a nie Victorię... Głupio mi z nią teraz rozmawiać. Ona myśli, że ja z Justinem nie jesteśmy razem. I nie mamy synka. Mam nadzieję, że sobie przypomni.
Stałam tak z Justinem i patrzyłam na Sandi. Przede mną stał Jacob, wtulił się do mnie tyłem a ja trzymałam ręce na jego ramionach. Justin mocno trzymał mnie  w talii. Bałam się, że moje nogi zrobią się jak z waty i upadnę.
- Czemu tu jestem? - zapytała i patrzyła na tatę.
- Mieliśmy wypadek samochodowy.
- Dobrze, że Tobie się nic nie stało. - powiedziała. Cała mama, jej może stać się wszystko byle jej bliskim nie. - A ja mam jakieś obrażenia?
- Miałaś krwotok wewnętrzny czaszki. Byłaś w śpiączce.
- Ile? - przerwała mu.
- Miesiąc. - odpowiedziałam. Spojrzała się na mnie. Uśmiechnęła się lekko i przeniosła wzrok na Jake'a. Zmrużyła oczy. Spojrzała na moje ręce na ramionach Jacoba i rękę Justina na moim biodrze. Potrząsnęła głową i spojrzała na tatę.
- Przepraszam, muszą państwo wyjść, pacjentka powinna wypocząć. - do sali weszła pielęgniarka.
- Dobrze. - odpowiedzieliśmy.
- Ja mogę zostać? - tata spojrzał na panią Evans, jak wyczytałam z plakietki, błagalnie.
- Ehh no dobrze. Ale nie dłużej jak pół godziny. Pańska żona naprawdę musi odpocząć. - uśmiechnęła się do niego uprzejmie.
- Dziękuję bardzo. - tato pocałował dłoń mamy i przyłożył do swojego policzka.
- Do widzenia, Sandi. - powiedziałam i z ledwością, powstrzymując płacz, pocałowałam ją w policzek.
- Do widzenia Amy. - uśmiechnęła się do mnie lekko.
- Pa tato. - szepnęłam mu na ucho i cmoknęłam w policzek.
- Cześć S... Amy. - uśmiechnął się krzywo.
- Dowidzenia. - powiedział Justin uśmiechając się. Wyszliśmy na korytarz, zamykając drzwi.
- Ona mnie nie pamięta. - powiedziałam biorąc Jacoba na ręce.
- Pamięta Cię. Daj go, jest ciężki.
- Ale nie pamięta, że jestem jej córką. Dam radę.
- Daj, jesteś zmęczona. - wyciągnął ręce i wziął małego. - To co? Teraz do domu?
- Twoich rodziców czy moich? - zapytałam i kierowaliśmy się do wyjścia. Jakie już prawie usypiał.
- Do naszego. - odpowiedział cicho, żeby nie obudzić Jacoba. Zatrzymałam się i spojrzałam na niego z przymrużonymi oczami.
- Co?
- Carmen do Ciebie nie dzwoniła? - zapytał Justin i uniósł jedną brew.
- Niee? Nie mam z nią kontaktu od jakiegoś czasu.
- Więc Carl i Carmen wyprowadzili się z naszego domu jakieś dwa tygodnie temu, dlatego, że Carl dostał propozycję pracy w Londynie. Przeprowadzili się tam. Jak dobrze pamiętam, zatrzymali się u jego ciotki. - wsiedliśmy do czarnego Rang Rowera.
- A okej. - usiadłam z Jacobem z tyłu, bo nie było fotelika. - Skąd wziąłeś samochód? - odpalił samochód i rozejrzał się dookoła.
- Kenny. - odpowiedział i wyjechał na jezdnię. Jedno słowo i można się wszystkiego domyślić. Pokręciłam głową z uśmiechem. Jacob spał słodko, mega słodko. Przytuliłam go do siebie a ten włożył sobie kciuka do buzi. Zachichotałam. On się tego kiedyś oduczy?
Podjechaliśmy pod dom. Justin wjechał samochodem na podjazd i wysiadł pierwszy. Otworzył drzwi od mojej strony i wziął ode mnie Jacoba. Powoli, żeby go nie obudzić. Wyszłam z samochodu i zamknęłam drzwi. Podeszliśmy do wejściowych do domu i spojrzałam na Justina.
- Masz klucze? - zapytałam. Stanął bokiem i wysunął biodro w moją stronę. Włożyłam rękę do jego kieszeni i wyciągnęłam klucze. Spojrzałam na niego, ten cwany i zadziorny uśmiech na twarzy. Pokręciłam głową z dezaprobatą uśmiechając się.

Weszliśmy do środka. Zdjęłam buty i rozejrzałam się dookoła. Na ścianach wisiały zdjęcia całej paczki. Heh. Tęsknię za tamtymi czasami kiedy wszyscy byliśmy razem. Szkoda, że tamte czasy już nie powrócą.
Justin poszedł na górę położyć Jacoba a ja wyciągnęłam z szafki moje stare kapcie. Mimo to najlepsze. Weszłam do kuchni i ogarnęłam czy jest coś do jedzenia. W lodówce nic nie było, ale w szafce znalazłam 3 zupki chińskie. Dobre i to. Później pójdę do sklepu po coś do jedzenia. Wstawiłam wodę i poszłam do salonu. Jest tak jak było. Tylko o wiele, wiele czyściej niż kiedy my tutaj mieszkaliśmy. Wtedy rzeczy Justina, Chrisa i zabawki dzieciaków walały się po całym domu. Usiadłam na brzegu kanapy i zamknęłam oczy. Przeleciały mi wszystkie wspomnienia związane z tym domem, jak i z tą kanapą. To były czasy. Poczułam czyjeś ręce na swoich kolanach i automatycznie otworzyłam oczy. Zobaczyłam uśmiechniętego Justina przed sobą.
- Chodź, zjemy. - wstał, złapał mnie za rękę i pociągnął w górę.
- Cicho tu strasznie. - powiedziałam gdy siedzieliśmy przy stole i zjadaliśmy zupki.
- Nie bój się. Niedługo będziesz chciała takiej ciszy. - uśmiechnął się zawadiacko i puścił mi oczko. Wywróciłam oczami.
Zjedliśmy a ja zmyłam naczynia, Justin poszedł do salonu i włączył telewizor. Zrobiło się głośniej. Z tego co słyszałam to włączył kanał muzyczny, chyba. Zalałam sobie herbatę i podniosłam kubek do góry. Upiłam łyka.

***Narracja 3-osobowa***

- Tori! Chodź, szybko! - Justin krzyknął.
- Ciszej, bo Jacob się obudzi. - powiedziała i weszła do salonu. - Co jest?
- Oglądaj. - pokazał na telewizor. Spojrzała w jego stronę i zobaczyła siebie. Konkretnie teledysk do "Fly To Your Heart" do filmu o dzwoneczku. Po raz pierwszy widzi siebie w telewizji. No nie licząc plotek.
- Tu mogłam trochę wyciągnąć. - powiedziała w pewnym momencie a Justin zaczął się śmiać. Spojrzała się na niego. - I z czego się rżysz? - spojrzał na Victorię i śmiał się dalej. - No wiesz co. - dziewczyna wstała i popatrzyła na niego z góry mrużąc oczy. Wstał i podszedł do swojej żony. Cofnęła się o krok.
-Co, gniewasz się?
Justin bierze ją w ramiona.
- Owszem, potrafisz być irytujący. I zostaw mnie... - uwolniła się z jego objęć i pobiegła w stronę schodów. Kocha się z nim droczyć. Justin dogania swoją ukochaną.
- Przestań, Tori... Przepraszam, nie wiem co zrobiłem, ale przepraszam Cię.
- Nie słyszałam.
- Jasne, że słyszałaś.
- Nie, powtórz.
- Przepraszam Cię. Dobrze?
- Niech Ci będzie. Ale śpisz na kanapie. - powiedziała i weszła na pierwszy schodek. Złapał Tori za nadgarstek.
-Uważaj, przeprosiłem Cię. Aleś uparta.
- Masz rację. Rozejm. - zeszła i pocałowała go w namiętnie usta. Odsunęła się od niego trochę. - Ale i tak śpisz na kanapie. - wystawiła mu język i wbiegła po schodach na górę, śmiejąc się, ale uważając żeby nie za głośno. Jacob w każdym momencie może się obudzić.
- O ty! - zaśmiał się i wbiegł za nią do pokoju. Odwróciła się do niego przodem. - Teraz mi nie uciekniesz. - on stawiał kroki w stronę brunetki a ona w tył. W pewnym momencie poczuła za sobą krawędź łóżka. „Bosko” - pomyślała. Uśmiechnął się zadziornie a Victoria zrobiła smutną minkę. Podszedł do niej i pocałował w usta. Padli na łóżko. Justin sięga ręką za plecy, rozpoczyna z nią swoją ulubioną grę. Całuje ją, pieszcząc jej włosy i zręcznymi palcami rozpinając bluzkę. Unosi stanik i całuje tam miejsca jaśniejsze, delikatniejsze, zaróżowione. Bieber zanurza twarz w jej piersiach. Ona pieści jego włosy, pozwalając się całować.
W półmroku ich dawnej sypialni, Justin głaszcze dziewczęce plecy, ramiona. Przeciąga ręką wzdłuż jej ramienia, unosi je do swoich ust, całuje. Przebiega ustami po całej jego długości. Tori ma oczy przymknięte, pozostając w słodkiej niewoli jego pieszczot. Biebs delikatnie otwiera jej rękę, całuje wnętrze dłoni, po czym kładzie ją na swojej nagiej piersi, jakby poddając ją jego myślom. Justin nadal całuje ją czule w szyję, za uszami, w usta. Jego ręce, pewniejsze i spokojne opanowują jej ciało jak łagodne fale, pozostawiając na tej nieznanej plaży rozbitka rozkoszy. W końcu i ona zaczyna go pieścić. Jej palce stąpają leciutko po jego nagiej skórze. Czuje jego brzuch, mocne mięśnie. Odnajduje się w tej wędrówce wśród pierwszych kędziorków ponad krawędzią dżinsów, przy tym guziku. Odpina ten pierwszy, złocony guzik, który wyskakuje z pętelki z suchym chrzęstem. W ciszy pokoju rozlega się wyraźnie, bez skrupułów, pewnie dociera do jego uszu.  Jej ręka, już pewniejsza, przesuwa się do drugiego guzika, potem trzeciego i dalej, aż spodnie zostają rozpięte. Justin ostrożnie układa się na niej. Tori otwiera oczy przepełniona czułością. Juss patrzy na nią. Uśmiecha się do niej, głaszcze ją po włosach, dodając otuchy. Ona wstrzymuje oddech, potem porwana tym nieprawdopodobnym uniesieniem, tym bólem miłości, tą cudowną świadomością stawania się jego na zawsze. Po raz kolejny. Czuje się jakby po raz kolejny przeżywała swój pierwszy raz z tym jedynym, z Justinem... Podnosi twarz ku niebu, wzdychając, wczepiając się w jego plecy, obejmując z całej siły. I  poddaje się, ulega swoistej pewności. Jemu. Bieber wycofuje się niezwykle powoli. Zamyka oczy, wydaje jęk
i wbija się w nią ponownie. Chwyta w dłonie jej głowę i mocno całuje, a jego zęby znów przygryzają jej dolną wargę.
Otwiera oczy.  Ciepły uśmiech ożywia miłością jego twarz, gdy pochyla się, całując ją co chwila. Uśmiecha się do niego, obejmuje go i patrzy mu w oczy. I całuje go ostrożnie, z pasją.
Nieco później, wyciągnięci wśród prześcieradeł, on bawi się jej włosami, a ona tuli się do niego z głową na jego piersi.

*** Następnego dnia***
*** Pov Tori***

Otworzyłam oczy i od razu je zamknęłam. Co za głupie światło! Zacisnęłam je i otworzyłam powoli. Uśmiechnęłam się czując pod swoją dłonią brzuch Justina. Spojrzałam na zegarek, była 10.15. Aż dziwne, że Jacob się jeszcze nie obudził. Uniosłam powoli głowę do góry i spojrzałam na Justina, śpi. Podciągnęłam się na rękach i chciałam wstać.
- Gdzie się wybierasz? – poczułam jak Justin łapie mnie za nadgarstek i pociąga na siebie.
- Do Jacoba. – odpowiedziałam. – Dzień Dobry. – pocałowałam go w usta.
- Mrrr… - zamruczał a ja zaśmiałam się przez pocałunek. Oderwałam się od niego i popatrzyłam na niego.
- Jesteś zmęczony całą tą trasą, prawda? – spytałam.
- Tak. – uśmiechnął się lekko. – Ale to naprawdę sprawia mi przyjemność. Robię to co kocham, a uszczęśliwiając tym innych, to już w ogóle. – założył mi kosmyk włosów za ucho. 
- Idę. – cmoknęłam go w usta i wstałam. Szłam do drzwi i spojrzałam na niego ukradkiem. Patrzył się na mój tyłek. Pokręciłam głową i się zaśmiałam. Oj Justin, Justin.
Weszłam do pokoju Jake’a i podeszłam do łóżeczka. Siedział i bawił się swoim miśkiem. Co on taki cichy?
- Mama! – krzyknął i koniec ciszy. Wyciągnął do mnie łapki. Wzięłam go na ręce.
- Cześć szkrabie. – uśmiechnęłam się do niego i połaskotałam. Zaczął się śmiać.
- Idziemy do taty? – zapytałam.
- Tak! – krzyknął z szerokim uśmiechem na ustach. Mam nadzieję, że Justin się ubrał. Oby. Wyszliśmy z pokoju Jake’a i zamknęłam drzwi. Podążyłam korytarzem do drzwi naszej sypialni. Puściłam synka na podłogę i wbiegł w głąb pokoju. Wskoczył Justinowi na łóżko a Justin usiadł na kolanach. Mały zaczął skakać po materacu a Justin spojrzał się na mnie. Kocham taki wyraz twarzy Biebsa. Justin w pewnym momencie go złapał i położył na łóżku. Zaczął go łaskotać a Jacob śmiał się w niebogłosy.
- Mamuuuś! Pomóż mi! – krzyczał przez śmiech.
- Super mama na ratunek! – krzyknęłam rozbawiona i wskoczyłam między chłopaków. Oboje z Jacobem przekręciliśmy Justina, w gruncie rzeczy ja, tak, że teraz my mogliśmy go łaskotać.
- Tak to nie będzie. – powiedział Bieber i przekręcił mnie, że byłam pod nim. Teraz on przejął inicjatywę.
- Juuuuustin! B-błagam Cię ! haha – śmiałam się. – Synek? – spojrzałam na Jacoba i dalej się śmiałam. Spojrzałam na Justina, który śmiał się i wystawił mi język.
- Super syn na ratunek! – powtórzył moje słowa na co mocniej się zaśmiałam. Wskoczył Justinowi na plecy.
- O ty mała spryciulo. – powiedział Justin, przestał mnie łaskotać i zszedł z łóżka z Jacobem na plecach. – Teraz Cię nie puszczę.
- Okej. – Jacob uśmiechnął się i złapał tatę za szyję. JB chodził po pokoju udając supermana a Jacob się z niego śmiał. Patrzyłam tak na nich z rozbawieniem i zdałam sobie sprawę  tego jakie mam szczęście. Jakie szczęście ma Jacob mają mamę i tatę. Mam przy sobie swoje dwa najważniejsze szczęścia. Justin Bieber i Jacob Bieber – moi życiowi mężczyźni. Mężczyźni, którzy mnie kochają, z całego serca... Mam nadzieję, że tak jest. 

Wtedy nie zdawała sobie sprawy jak bardzo się myliła…
W dobrym znaczeniu tego zdania, czy złym...?
___________________________________
Hej! Miałam wenę, są wakacje więc rozdział już jest! :) 
Właśnie... jak tam wasze średnie? pochwalcie się :p ja miałam 4.0 xD
Mam nadzieję, że niedługo pojawi się nowy ^^
No i w końcu jest TO! nie wiem jak ale jest xd większość tego fragmentu zaczerpnęłam z książek, ale myślę, że to jak na mnie normalne :D lmao
Mam nadzieję, że się podoba. Jak wrażenia?
Love u all Xx 
Mam prośbę...
JEŚLI CZYTASZ - SKOMENTUJ
Dla Ciebie to chwila wpisać choćby "Super" dla mnie mega satysfakcja. To naprawdę motywuje do pisania :)

niedziela, 22 czerwca 2014

II Rozdział 66 "Gdzie... gdzie ja jestem?"



-Znamy się? – zapytał, a ja zdjęłam maskę. – Victoria. – powiedział i sam zdjął maskę. Na mojej twarzy jak i na jego wymalowało się zdziwienie.
-Żartujesz sobie prawda? - spytałam i rzuciłam się na niego. - Boże... Luke! - przytuliłam go jak najmocniej. Objął mnie w pasie i okręcił wokół osi.
-Jak ja za Tobą tęskniłem. - wyszeptał mi włosy.
-Uwierz mi... ja bardziej. - w moich oczach stanęły łzy. Łzy szczęścia.
-Ile to już? 3 lata? - zapytał kiedy odstawił mnie na podłogę. Spojrzałam na blondynkę, która rozmawiała z Lukasem. Uśmiechała się.
-5. - odpowiedziałam uśmiechając się przez łzy.
-5? Na prawdę? Nie wiem jak ja to wytrzymałem. - podniósł mnie do góry na co ja się śmiałam.
-Postaw mnie, wariacie. - na twarzy miałam uśmiech.
-Ekhem... - odchrząknęła dziewczyna. Ale mimo to z uśmiechem.
-Ach tak, zapomniałem. - gdyby mógł to strzeliłby sobie z otwartej dłoni w czoło. - Amy to jest...
-Tori. - poprawiłam uśmiechając się.
-Zawsze zapominam. - na jego twarzy wyszedł grymas a my się zaśmiałyśmy. - Vici? Mogę tak do Ciebie mówić, prawda? To tak. Vici to jest moja dziewczyna Louise. Lou to jest moja... - spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się. - przyszywana siostra.
-Miło mi Cię w końcu poznać. - wyciągnęła do mnie rękę i puściła oczko. Uścisnęłam jej dłoń. - Luke dużo o Tobie opowiadał. - uśmiechając wtuliła się z niego i spojrzała na jego twarz a potem na mnie. - W samych superlatywach. - zaśmiałam się.
-Gdyby tak się dało. - Luke przyłączył się do mnie.
-Victoria! - usłyszałam, głosy z tyłu.
-Przepraszam ale muszę lecieć. Masz ten sam numer telefonu ? - zapytałam.
-Zmieniłem. - zrobił podkówkę z ust. - ale mam nadzieję, że ty masz ten sam. - uśmiechnął się lekko a ja pokiwałam głową na „tak” i uśmiechając się podeszłam do osoby, która mnie szukała.
Była to Kate, by zawołać mnie do zdjęcia grupowego, które będzie wisiało w holu redakcji. Do domu wróciłyśmy koło 5 nad ranem. Dzisiaj po południu, podczas gdy Gaby robiła coś w kuchni zadzwoniłam na lotnisko i przebukowałam bilety na środę wieczorem. Więc razem z dzisiaj mamy jeszcze cztery dni. No może niedzieli nie liczmy, bo po wczoraj to raczej cały dzień przeleżymy.
No i było tak jak przewidziałam. Wstałyśmy koło 13 w południe. Wstałam powoli i udałam się do kuchni po wodę i aspirynę. Niby dużo nie wypiłam, ale wystarczyło, żeby na małego kacyka się załapać. Wypiłam całą szklankę wody duszkiem. Poszłam do salonu i ległam na kanapie. Włączyłam telewizor, akurat leciały jakieś wiadomości. Podniosłam się do pozycji siedzącej gdy wypowiedzieli moje imię i nazwisko. Pogłośniłam trochę.
-Czyżby narzeczona Justina Biebera go zdradzała?! Dziewczyna przyleciała do Los Angeles razem z przyjaciółką. Przedwczoraj widziano ją w klubie z jakimś tajemniczym chłopakiem. Natomiast wczoraj widziano ją na bankiecie z okazji 20- lecia magazynu „Teen Vogue” obściskującą się z jakimś przystojnym mężczyzną. Czyżby to był koniec Jori? Co na to powie Bieber?
-O Boziu, nie mają czego wymyślać. - ściszyłam telewizor.
-Kto ? Co? - Gaby legła koło mnie. - Mój łeb... -jęknęła i wzięła szklankę z stolika i piła.
-Zdradzam Justina z Mikołajem i Lukasem. - powiedziałam a ona, wszystko to co miała w buzi, wypluła i wpadła w niepohamowany śmiech.
-Ty i Lukas? Hahah. Zaraz... co?! - podniosła się, złapała za głowę i opadła z powrotem na kanapę. - Ałł... - poprawiła się trochę i spojrzała na mnie. - ten Lukas? Jakim cudem? - uniosła brew do góry.
-Spotkałam go wczoraj na bankiecie. - odpowiedziałam i poszłam do łazienki.
Uśmiechałam się przez cała kąpiel, przypominając sobie wspomnienia z Luke'iem. Było super. Skąd go znam? Na samym początku pobytu w sierocińcu, byłam lekko mówiąc wyśmiewana przez moich rówieśników i starszy. Lukas jako jedyny nie odwrócił się ode mnie i zaprzyjaźnił się ze mną. To dzięki niemu, wyszłam bez szwanku i to on pomógł mi uporać się ze śmiercią taty i An. Jest starszy o 3 lata, ale to i tak nam nie przeszkadzało. Ja zawsze byłam odpowiedzialniejsza jak na swój wiek, a Lukas zachowywał się jakby miał wtedy 12 a nie 15 lat. Zawsze się śmialiśmy. Nie było dnia, kiedy bylibyśmy smutni. Ogólnie było zajebiście, póki Lukas nie ukończył 18 lat i musiał wyprowadzić się z budula. Potem było tylko super.
Wstałam rano, właściwie o 7 i dlatego, że obudził mnie telefon.
-Słucham? - odblokowałam telefon i spytałam zaspanym głosem.
-Panienka Beadles? - usłyszałam po drugiej stronie głos kobiety.
-Zgadza się. O co chodzi? - zapytałam.
-Pani rodzice mieli wypadek...
-Co?! - poderwałam się z łóżka. - To coś poważnego?
-...Samochodowy – dokończyła. - Pańska matka uderzyła głowa w przednią szybę i dostała wstrząśnienia mózgu. Może to zagrażać utratą pamięci. A Pańskiemu ojcu poza kilkoma siniakami nic nie zagraża. - kobieta mówiła a w moich oczach pojawiały się łzy. - Dziękuję za poinformowanie. W którym szpitalu są?
-Na Garden Street w Stratford. Do widzenia. – rozłączyła się a ja poderwałam się z łóżka, wyciągnęłam walizkę i zaczęłam pakować ciuchy. Dziwne… spakowałam się w 10 minut co u mnie jest rekordem.
-Gaby! Zbieraj się! – krzyknęłam na cały apartament, wchodząc do jej pokoju.
-Co jest? Co się drzesz? – spojrzała na mnie.
-Lecimy do Stratford. – tyle mnie widziała i słyszała.
Zadzwoniłam na lotnisko i zarezerwowałam dwa bilety. Najbliższy lot jest za godzinę. Może zdążymy. Zniosłam walizki na dół i czekałam na Gaby i taksówkę. Ręce trzęsły mi się strasznie. Oby im się nic nie stało. Próbowałam się uspokoić biorąc głębokie wdechy i wydechy. Wcale nic nie pomagały. Oby wszystko było w porządku. Nie daruje sobie jeśli coś im się stanie. To moja wina. Gdybyśmy nie przyleciały do Los Angeles mama nie musiałaby być w Atlancie, a tata nie musiałby wyjeżdżać po nią na najbliższe lotnisko, które jest oddalone od Stratford o 20 kilometrów. Nie daruję sobie tego. Po moich policzkach poleciały łzy. Wytarłam je dłonią i wyjęłam telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Justina. Przesunęłam palcem po ekranie, żeby odebrać.
-Tori? Gdzie jesteś? Wszystko będzie dobrze. Twoja mama jest pod opieką najlepszych lekarzy. Będę wieczorem w Stratford. Nie martw się. – to były pierwsze słowa, które usłyszałam. Uśmiechnęłam się przez łzy.
- Jesteś niezastąpiony. Kocham Cię. 
- Kocham Cię, Victoria. 
Skończyłam, bo zobaczyłam idącą Gaby. Wsadziła walizkę do bagażnika i pojechałyśmy na lotnisko. Trafiłyśmy na końcówkę odprawy. Jeszcze kilka minut a musiałybyśmy czekać na kolejny samolot. Leciałyśmy długo. Przynajmniej mi się tak wydawało. Strasznie mi się ten czas dłużył. Nie usnęłam, nie mogłam siedzieć na miejscu, ledwo co mi się udało. W końcu włączyłam sobie „Be Alright” i kilka innych piosenek Justina. Troszkę się uspokoiłam. Ale tylko „trochę”.
Z lotniska od razu pojechałyśmy do szpitala. Podróż trwała godzinę przez głupie korki. Miałam ochotę wydrzeć się na cały świat. Gaby próbowała mnie uspokoić. Łzy ze zdenerwowania już w ogóle mi nie leciały.Wyciągnęłam telefon z kieszeni i przyłożyłam do ucha. 
- Victoria? - usłyszałam po drugiej stronie aparatu. 
-Hej kochanie. – odpowiedziałam.
-Szczęście nie płacz, proszę Cię. Już jestem w drodze na lotnisko. – fakt, w tle było słychać szum.
-To dobrze. Muszę kończyć. Kocham Cię. – powiedziałam.
-Kocham Cię, Tori. – rozłączyłam się.
Wleciałam do szpitala jak opętana. Podleciałam do recepcji.
-Co z Sandi Beadles? – zapytałam od razu.
-Kim pani jest? – zapytała spokojnie kobieta w średnim wieku.
-Jej córką. Co z nią? – spytałam po raz kolejny.
-Victoria! – usłyszałam swoje imię i odwróciłam się w stronę głosu.
-Tata! – rzuciłam się na niego a on syknął z bólu. Odsunęłam się od niego. – Przepraszam.
-Nic się nie stało, skarbie. – przytulił mnie lekko. – Jechaliśmy samochodem. Zatrzymaliśmy się na przejściu, bo było czerwone. Mama się odpięła, chciała wziąć torebkę z tyłu. Patrzyłem na nią i uśmiechałem się. Nagle poczułem szarpnięcie i uderzenie. Uderzyłem głową w kierownicę a mama wyleciała przez przednią szybę. Ma wstrząs mózgu. Jeszcze się nie obudziła. – słyszałam jak płacze. Ścisnęłam go mocniej.
-Cii tato. Spokojnie, wszystko będzie dobrze. – szeptałam mu do ucha, że wszystko będzie dobrze. Mama się wybudzi i będzie tak jak dawniej.
Usiedliśmy na krzesełkach przed salą operacyjną i siedzieliśmy w ciszy. Nie przeszkadzała nam. Gaby postanowiła pojechać do domu i zawieźć walizki. Byłam jej wdzięczna, bo wolałam zostać z tatą. Posiedzieliśmy z dwie godziny i tata zasnął. Wstałam i poszłam do recepcji spytać się czy wiadomo już co z mamą. Niestety operacja jeszcze trwała, a recepcjonistka nie dostała żadnych informacji. Westchnęłam i poszłam do łazienki. Skorzystałam z toalety i spięłam włosy w kucyk. Przemyłam twarz wodą i wyszłam na korytarz. Spojrzałam w stronę drzwi i poczułam jak ktoś podnosi mnie do góry. Zamknęłam oczy i napawałam się zapachem mężczyzny mojego życia. Uśmiechnęłam się od razu kiedy poczułam jego ręce oplatające moją talię.
-Tęskniłem. - powiedział chowając twarz w zgięcie między szyją a ramieniem.
-Kocham Cię. - odpowiedziałam i wtuliłam się w niego mocniej czując, że łzy napływają mi do oczu. Ile razy jeszcze dzisiaj mu to powiem?
-Shh spokojnie. - głaskał mnie po głowie. Odsunął mnie od siebie, trzymając swoje dłonie na moich policzkach. Patrzył mi w oczy, uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. - Podobno mnie zdradzasz. Czy ja o czymś nie wiem, hm? - zaśmiałam się przez łzy.
-Tak, nawet z trzema chłopakami. O jednym nie powiedzieli w mediach. - odpowiedziałam a on uniósł brew do góry. - Jest mega przystojny, dobry w łóżku, lubi tatuaże i muzykę. Tylko jest problem... Ma żonę i synka. - zrobiłam grymas.
-Mój głupol. - zaśmiał się i pocałował mnie w usta.
-Gdzie Christian? - spojrzałam mu w oczy.
-Pewnie już z Willem. - odpowiedział i objął mnie w talii. Wróciliśmy pod salę operacyjną.
Przywitałam się z bratem i usiadłam Justinowi na kolanach. Wtuliłam się w niego jak Jacob gdy śniły mu się koszmar po scooby – doo. Czemu ogląda takie stare bajki? Justin. Możliwe, że przez dzieciństwo ma do niego i jego przygód sentyment. Jake ma po ojcu. Jego pierwszy horror w życiu/. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Jakie. Ciekawe jak on tam. Tęsknię za tym małym brzdącem. Strasznie go kocham. Jest na pierwszym miejscu razem z Justinem. Tata kazał mi jechać do domu ale ja uparcie czekałam w szpitalu na wieści od lekarza. Po 6 godzinach operacji, z sali w końcu wyszedł chirurg. Powiadomił nas, że operacja poszła dobrze, ale najbliższe 24 godziny zadecydują o zdrowiu Sandi. Nie pozwolili nam się z nią zobaczyć. Mogliśmy na nią patrzeć tylko i wyłącznie przez szybę, bo była na oiomie. Była wycieńczona, podłączone były kable, kabelki do maszyny, która cały czas robiła pi, pi, pi, pi. Oddychała przez jakąś rurkę.
Pan Smith powiedział do taty:
-Jak pan wie, tomografia pańskiej żony wykazała krwotok wewnętrzny czaszki. Zależy nam by pomóc pacjentom z rozległym krwotokiem wewnętrznym w śpiączce. Łagodzimy ich ból, wspomagamy system odpornościowy, dajemy czas by mózg mógł odzyskać sprawność. Najpierw musi zejść opuchlizna.
Nie bardzo z tego coś zrozumiałam. Potem wytłumaczył, że mama może mieć zanik pamięci. Całkowitej albo częściowej. Ughhh gdy doktor to mówił, łzy leciały mi ciurkiem a Justin próbował mnie uspokoić. Później przyjechała Gaby i od razu wpadła w ramiona Chrisa. Była szczęśliwa, że w końcu może przytulić się do niego. Była wręcz wniebowzięta. Jeszcze bardziej wtuliłam się w Justina. Potem już nic nie pamiętam. Kojarzę tylko jak Justin śpiewał mi do ucha „Be alright” i mówił, że mnie kocha. Ostatkami sił odpowiedziałam:
-Ja Ciebie też.

*** Miesiąc później***

Zacznijmy od tego, że Justin ma przerwę, został mu już tylko miesiąc. Cieszę się, że spędzimy te dwa miesiące razem. Jacob ma już rok i dwa miesiące, a gada jak najęty. Pomińmy to, że jeszcze połowy słów często nie potrafię zrozumieć, no ale co się dziwić?
Mama? Jeszcze się nie wybudziła. Tata jednak nie traci nadziei. Siedzi całymi dniami przy łóżku mamy i mówi jej co się u nas dzieje. Jak tam nam się wiedzie, jak się czujemy, jakie nowe słówka mówią Jake i Mel. Jestem z niego dumna, że się nie załamał. Jakiś dobry miesiąc temu powiedział mi, że jak mama się obudzi musi zobaczyć, że jest silny i nie popadł w depresję. Tak bardzo go kocham. Jest ideałem faceta.
Pojechaliśmy z Justinem i Jacobem do szpitala. Mały taaak się zmęczył na placu, że Justin musiał go nieść na rękach. Słodko razem wyglądali.
Weszliśmy do sali mamy. Tata jak zwykle siedział przy łóżku.
-Hej tatku. - podeszłam do niego i pocałowałam w policzek. - Masz tu coś do jedzenia. - uśmiechnęłam się do niego.
-Dziadziuuu! - krzyknął Jacob. Justin go postawił a mały podbiegł do dziadka.
-Cześć mały rozrabiako. - przytulił go i poczochrał po głowie.
-Kjedy babcja śje obudzji? Tęknję źa nją. - zrobił smutną minkę i wpełz na łóżko. Położył się koło Sandi. Spojrzałam na Justina ze smutkiem w oczach.
-Chodź tu. - powiedział bezgłośnie i wystawił lekko rękę. Podeszłam do niego i się w niego wtuliłam.
-Babcja! - pisnął Jacob i usiadł na kolanach patrząc na twarz mamy. Spojrzeliśmy z Justinem i tatą po sobie.
-Co się stało synku? - podeszłam do niego i wzięłam go na ręce.
-Babcja się polusyła! - krzyknął i intensywnie wpatrywał się w rękę mamy. Zmrużyłam oczy i podążyłam za jego wzrokiem.
-Zawołaj lekarza. - powiedziałam spokojnie i spojrzałam na Biebera.- Justin! - krzyknęłam. - rusz się. - wyleciał z sali.
-Proszę się odsunąć. - po paru minutach do sali wpadł lekarz z dwiema pielęgniarkami. Stanęliśmy w czwórkę z boku i oglądaliśmy sytuację, która miała miejsce. Lekarz zbadał mamę a ona otwierała powoli oczy. Otwierała i zamykała, tak na okrągło. Raziło ją chyba światło.
-Gdzie... gdzie ja jestem? - spytała zachrypniętym i zmęczonym głosem.
-W szpitalu. - odpowiedziała jedna z pielęgniarek. Jej oczy chodziły od jednej twarzy do drugiej. Przy lekarzu i pielęgniarkach miała dziwny wyraz twarzy, dopiero gdy spojrzała na tatę w jej oczach pojawiły się łzy i iskierki.
-Will... - szepnęła i wyciągnęła do niego dłoń.
-Tak się martwiłem. - podbiegł do niej, złapał za rękę i przyłożył sobie do policzka. - Pamięta mnie. - odwrócił głowę w naszą stronę i uśmiechnął się mówiąc cicho. - pamięta mnie...
-Justin? Amy? Co wy tu robicie? Gdzie Caitlin i Chris? - zapytała i rozejrzała się po sali. W momencie gdy powiedziała „Amy” spojrzałam na Justina przerażonym wzrokiem. Mocniej ścisnął moją rękę.
________________________________________________________________



Jej! Rozdział... umm może być. 
Zagląda tu ktoś wgl jeszcze? Czyta ktoś te moje wypociny? Eh...
Miałam wstawić rozdział jeśli pod poprzednim będzie 5 komentarzy... a był 1.
Czyli prawdę mówiąc nie powinnam wstawiać TEGO.
No ale cóż.
Mam prośbę... 
JEŚLI CZYTASZ - SKOMENTUJ 
Dla Ciebie to chwila wpisać choćby "Super" dla mnie mega satysfakcja. To naprawdę motywuje do pisania :) 
Love u all <3
Ps. Jeśli nie będzie komentarzy, i jeśli nie będzie wam zależało na tym, żebym pisała tego bloga... Za kilka rozdziałów będzie koniec opowiadania.