poniedziałek, 27 stycznia 2014

II Rozdział 57 " Mnie to nie interesu..."

-Nooogi mnie bolą. - jęknęłam i opadłam na kanapę.
-Mnie teeż. - Perrie opadła obok mnie.
-Kto myślał, żeby tyle chodzić po sklepach. - spojrzałam na nią.
-Na mnie nie pacz. - podniosła ręce na wysokość piersi i spojrzała przed siebie, powędrowałam za jej wzrokiem.
-No co? - Carmen zrobiła zdziwioną minę a my wybuchnęłyśmy śmiechem.
-Przepraszam, pomóc panią w czymś? - podszedł do nas młody chłopak.
-Nie, sprawdzamy czy będzie wygodna. - Perrie puściła do niego oczko.
-Jeśli będą panie czegoś potrzebowały, to proszę spytać.
-Dobrze. - powiedziała Perrie i przesłała mu buziaka. Uśmiechnął się i odszedł. Spojrzałyśmy po sobie i kolejny raz tego dnia wybuchnęłyśmy śmiechem. Zobaczyłam, że ktoś nam robi zdjęcia. Spojrzałam na Pezz. - Daj spokój. Niech sobie robią. Nikt nam nie zepsuje tego dnia. - puściła mi oczko.
-To co? Teraz do domu? - spytała Carmen a ja zerknęłam na fona.
-No. Muszę zabrać Jake'a od mamy. - powiedziałam i wstałam z kanapy. Miny zrzedły dziewczynom. - Co nie oznacza, że nie możemy sobie zrobić babskiego wieczoru. Justin też musi się trochę synkiem zająć. - mimowolnie na ich twarzach pojawiły się banany.
-Dobra. Idziom. Tylko trzeba jeszcze kupić jakieś winko albo cuś. - Perrie poruszyła zabawnie brwiami.
One są mocne! Pomijając to, że kupiły aż 3 wina i 3 butelki piwa to jest okey. Ja i tak nie będę dużo piła. Nie chcę. Przynajmniej nie mam zamiaru.
Zabrałyśmy Jake'a od mamy i pojechaliśmy do mnie. Dziewczyny wzięły siatki a ja synka. Weszliśmy do domu.
-Co tak długo? - spytał Justin. - Cześć. - przywitał się ze wszystkimi a mi dał buziaka w policzek.
-Tak jakoś wyszło. - wzruszyła ramionami Pezz.
-Spodziewasz się kogoś? - spytałam gdy usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Zayna. - odpowiedział i poszedł otworzyć. Spojrzałam na Perrie.
-Ja nic nie wiem. - podniosła ręce na wysokości ramion. Dało się usłyszeć śmiechy z korytarza.
-Hejka. - wszedł Zayn z Justinem. Obaj mieli uśmiechy na twarzy.
-Cześć. - odpowiedzieliśmy wszystkie.
-Hej. - Perrie podeszła do niego i cmoknęła w usta. - Co tu robisz?
-Justin mnie zaprosił. - spojrzał na Biebera.
-Mamy sobie zrobić męski wieczór. - odpowiedział Juss.
-O nie mój drogi. Dzisiaj to my mamy babski wieczór, a ty zajmujesz się Jacobem. - uśmiechnęłam się słodko i podałam mu Jacoba.
-Niee. - poprawił sobie Jake'a na rękach. Mały zaczął bawić się jego wisiorkami na szyi.
-Taak.- tak jak on przeciągnęłam samogłoski. - Ty miałeś w tamtym tygodniu wypad z kolegami to ja dzisiaj mam babski wieczór. - powiedziałam i spojrzałam na dziewczyny mrugając do nich.
-No dobra. - spojrzał na Jake'a i się uśmiechnął. Ja też, mimowolnie się uśmiechnęłam.
-Too co? - spytał Zayn.
-Wy zostajecie tutaj, a my idziemy na górę. - odpowiedziałam. - Tylko najpierw zrobimy coś od jedzenia.
-Nam też? - spytał Justin.
-Nie zasłużyliście sobie. - odpowiedziała Perrie i pomogła mi i Carmen wypakować żarcie z reklamówek. No i alkohol.
-Tydzień temu wypiliście... - zaczęłam.
-Trochę... - powiedziała Perrie.
-Dużo... - poprawiłam ją.
-I mamy dla was... - Pezz spojrzała na mnie.
-Niespodziankę... - dodałam.
-Która może wam się spodobać... - powiedziała.
-Bądź nie. - skończyłam.
-Ale tak czy siak... - Perrie.
-Musicie się zgodzić.
-Nie ma innego wyjścia. Bo jak nie... - Perrie spojrzała na mnie z chytrym uśmieszkiem.
-Policzymy się z wami. - powiedziałyśmy obie, równocześnie. Pomijając to, że tego nie planowaliśmy, ani żadnej niespodzianki, to jest zajebiście. Haha. Justin i Zayn popatrzyli po sobie.
-Jaka niespodzianka? - spytali razem.
-Dowiecie się w swoim czasie. - odpowiedziałam. - A teraz, sio! Ale już!
-Oczywiście. - odpowiedzieli i poszli do salonu. Zaśmiałyśmy się tak, żeby chłopcy nas nie usłyszeli.
-Dobra robota! - przybiłyśmy sobie piątkę.
Później do chłopaków doszedł jeszcze Carl i Ryan a do nas Amber. Ryan i Amber. Właśnie, trochę mi to nie pasowało, ale Amb powiedziała, że jest ok.

***Justin***
Jacob śpi już od dwóch godzin, a my z chłopakami siedzieliśmy i oglądaliśmy mecz.
-Nie uważacie, że coś tam za cicho? - spytał Carl.
-Właśnie. - potwierdziłem.
-Idziemy zobaczyć. - wszyscy wstaliśmy i poszliśmy na górę. Otworzyłem drzwi od naszej sypialni.
-Ooo. - spojrzałem na chłopaków i chciało mi się z nich śmiać.
-Debile. - zaśmiałem się cicho. Faktycznie, to był słodkośmieszny widok. Dziewczyny spały rozwalone na całym łóżku. Hahahaha. Vica leżała przytulona do Carmen. Perrie miała dłoń na piersi Amber. Natomiast dłoń Carmen, leżała na tyłku Perrie. Tori wąchała stopy Amb, a Perrie Car.
-Mogę? - spytał Zayn i pokazał na swój telefon powstrzymując wybuch śmiechu.
-Yhy. - przyłożyłem dłoń do ust. Z trudem powstrzymywałem śmiech.
-Mamy to. - powiedział Carl.
-Dobra chodźcie stąd. - powiedział Ryan. Zamknąłem drzwi i zeszliśmy na dół. Spojrzeliśmy wszyscy po sobie i nasz wzrok zatrzymał się na Maliku.
-Pokazuj. - powiedziałem do niego a on pokazał nam zdjęcie. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
-Ejj, zrobimy tak... - powiedziałem im szeptem mój plan. Śmiali się ale się zgodzili. Jutro będzie pompa!

| Rano |

Wstałem z łóżka i zerknąłem na Jacoba. W Pokoju Gaby i Chrisa stało jeszcze łóżeczko Melanie więc wykorzystałem to i tam go położyłem. Ryan i Carl spali w gościnnym, no a Zayn, niestety, w salonie na kanapie. Tyle dobrze, że była w miarę wygodna. Założyłem spodnie i zszedłem na dół.
-Cześć. - przywitałem się z Zaynem i Ryanem.
-Siemka. - odpowiedzieli.
-Śpią jeszcze? - spytałem i przeciągnąłem się.
-Człowieku, one będą spać do 12. - odpowiedział Butler śmiejąc się. Zerknąłem na zegarek. 9.37.
-A wy co się tak wcześnie zerwaliście? - nalałem sobie wody do szklanki.
-Nie wygodna kanapa, Carl się kręcił. - odpowiedzieli równocześnie.
-Stary, sorry, ale nie mamy więcej pokojów. - poklepałem go po ramieniu.
-Spoko, ale radzę zmienić kanapę. - zaśmiał się.
-Okey. - dołączyłem. - strasznie się wiercił? - pytanie zwróciłem do Ryana.
-Carl? Nooo. Dziwię się jak Carmen to wytrzymuje. - zaśmiał się.
-Co Carmen? - do kuchni wszedł Montclaire ziewając.
-Nic, nic. - odpowiedzieliśmy pośpiesznie. Wzruszył ramionami, podszedł do lodówki, wziął karton mleka, zamknął lodówkę i wrócił się na górę. Wybuchnęliśmy śmiechem.
-To było dziwne. - powiedział Zayn.
Gadaliśmy, śmialiśmy się i zrobiliśmy sobie śniadanie. Śmiać mi się chce jak sobie przypomnę dziewczyny wczoraj. Haha. Nie no ten widok mnie powala. Zdjęcie mam już na swoim Iphonie. Musiałem go mieć. Będzie polewa.
-Cze... czeeść. - do kuchni weszły dziewczyny.
-Hej. - odpowiedzieliśmy chórkiem.
-Ciiiszej. - Perrie złapała się za głowę. Poprawiłem sobie Jake'a na kolanach. Patrzyłem się na Vicę.
-Mam nadzieję, że cycki Cię nie bolą, Amb. - powiedział Zayn.
-Hę? - spytała nieprzytomna. Usiadła na... ekhem kolana Ryana. Spojrzał na mnie a ja pokręciłem przecząco głową, żeby nic nie robił.
-No nie mów, że nie pamiętasz! - powiedział Carl. Mieliśmy „poważne” miny. O ile na takie wyglądały.
-Stary, one tyle wypiły, więc mają prawo nie pamiętać takich pikantnych szczegółów. - powiedziałem do niego. Posadziłem Jacoba do jego fotelika.
-Można ciszej? O czym wy gadacie? - spytała Tori i usiadła mi na kolanach. Objąłem ją za brzuch.
-Nie pamiętasz? - szepnąłem jej do ucha mrucząc. - razem z Perrie byłyście bardzo seksowne. - powiedziałem głośniej a ona spojrzała na mnie niezrozumiałym głosem.
-Ojj bardzo. - potwierdził Zayn i się uśmiechnął. Puściłem do niego oczko. Przygryźliśmy wargi, mrucząc dziewczynom do ucha. Zayn stał i obejmował od tyłu Pezz.
-Przejdziecie do konkretów? - spytała Carmen, która, chyba, najmniej wypiła.
-Wiecie co? Takiej pikanterii nie pamiętać?! - spytał Carl. Ryan się nie odzywał. Patrzył na każdego. To na Tori, to na mnie, to na Zayna to na Perrie, to na Carla to na Car, to na Amber. Właściwie w jej plecy i tył głowy. Widziałem, że ma chęć ją przytulić, ale chyba wolał nie ryzykować. - Mmm... fajnie się was oglądało – dodał z uśmieszkiem. Vica, Perrie, Car i Amber poderwały się z kolan.
-Co?! - spytały chórem. - Wy se chyba jaja robicie! - powiedziała Amber. To ją chyba obudziło. Zerknęła na Ryana a potem przeniosła wzrok na nas.
-Nie. - odpowiedzieliśmy chórkiem.
-Taaak? Niby dlaczego mamy wam wierzyć? - spytała Perrie i założyły ręce na klatkach.
-Boo mamy dowody? - Zayn spytał. Kurde, jest niezłym aktorem.
-Ta, ciekawe jakie. - Victoria patrzyła się na mnie.
-Zdjęcie. - odezwał się Butler wzruszając ramionami. One spojrzały po sobie z przerażeniem w oczach.
-Pokaż. - powiedziała stanowczo Carmen. Wyciągnęła rękę przed siebie. Malik wyciągnął telefon i podał dziewczynom. Wytrzeszczyły oczy. Perrie wyrwała jego telefon i, zapewne, usunęła zdjęcie.
-Nic z tego. - pokręciłem głową z uśmiechem na ustach. - Każdy ma to zdjęcie w telefonie. A i radziłbym sprawdzić Twój Amber. Twoje zdjęcia z Perrie są bardzo seksowne. - odpowiedziałem.
-Ej! - dostałem sójkę od Tori. Zaśmiałem się.
-Mówię tylko prawdę.
-Potwierdzam! - chłopcy powiedzieli równocześnie. Amb odwróciła się w stronę schodów i już miała iść, tylko my, wybuchnęliśmy śmiechem.
-Żebyście wy widziały swoje miny! - mówił Carl przez śmiech.
-Bezcenne! - dodał Ryan.
-Cioty! - krzyknęły równocześnie.
-Ejj, nie przy dziecku. - powiedziałem i zerknąłem na Jacoba a potem na Tori.
-Śpisz na kanapie. - pokazała na mnie palcem.
-Za co? - spytałem.
-To wszystko Twój pomysł. - zmrużyła oczy.
-Że niby co? - wstałem i podszedłem do niej.
-Ty już wiesz co. - powiedziała. Dało się usłyszeć śmiech chłopaków.
-O stary. Współczuje Ci tej nocy. - Zayn poklepał mnie po plecach. - Chodźcie. - powiedział do reszty.
-Chodź malutki. - Perrie zabrała Jacoba. - Niech mamusia i tatuś się pogodzą. - uśmiechnąłem się cały czas wpatrując się w czekoladową otchłań.
-Śpisz na kanapie. Mnie to nie interesu... - przerwałem jej. Tak jak lubi, czyli pocałunkiem. Na początku była zawzięta, ale potem go odwzajemniła.
-Warto było się denerwować? - spytałem trzymając jej głowę w dłoniach.
-Waarto. - odpowiedziała i ślicznie się uśmiechnęła.
-Kocham Cię. - pocałowałem ją w czoło.
-Ja Ciebie też. Idziemy? - pokazała na salon. Zaśmiałem się i objąłem jej szyję ramieniem.
-Tak. - pocałowałem ją w głowę i poszliśmy do salonu. 
Cały dzień mieliśmy z nich polewkę. Serio. Co chwilę, chłopaki udawali dziewczyny. Ja wolałem nie, bo znając Victorię, to naprawdę mógłbym spać na kanapie. O sypialni Gaby nie wspomnę.
Cała reszta rozeszła się około 19. W końcu byliśmy sami. Rozłożyliśmy się na kanapie. Jake leżał na mojej klatce i spał. Vica lekko wtulona w moją rękę, prawie usypiała. Dzisiejszy dzień musiał ją wykończyć. No, nie wspominam o nocy hehe.
Spoglądałem to na Jake'a to na Victorię. Mam szczęście. Wieeeeelkie, szczęście. Cieszę się, że ich mam. Nie wiem co ja bym zrobił, gdyby ich nie było. Teraz, nie wyobrażam sobie życia bez Vici. Przyznaję, na samym początku naszej znajomości nie pawałem do niej wielką sympatia. Jednak, z dnia na dzień, kiedy ją widywałem w szkole... za każdym razem miałem ochotę do niej podejść i pogadać. Ale wtedy była Amanda. W sumie, nic wielkiego, ale jednak z nią byłem. Wtedy, wkurzyłaby się na maksa. Dopiero gdy Victoria przemówiła jej do rozsądku zmieniła się. Ale to nie o niej. Wtedy mi... zaimponowała. Spodobała mi się w niej ta szczerość. Nie no wszystko mi się w niej podobało! I ta zadziorność. No i, jak każdemu facetowi, to, że znała się na samochodach.
Zmieniłem się. Kiedyś usłyszałem od jednej Belieber, „ Nie zmieniaj się dla kogoś. Pracuj nad sobą tylko i wyłącznie dla siebie. To ty masz popatrzeć w lustro i widzieć tego KIM JESTEŚ, a nie marionetkę uszytą z LUDZKICH UPODOBAŃ”. Mimo wszystko to dla i dzięki Tori się zmieniłem. Dlaczego? Bo ją kochałem, kocham i będę kochać. Przysięgam.

***Victoria***

O mamono, ale dobrze. Już mnie głowa nie boli. Wczoraj myślałam, że umrę. Seryjnie. Podniosłam się powoli i automatycznie przekręciłam głowę w prawo. W łóżeczku spokojnie chrapał Jacob. Uśmiechnęłam się i podeszłam do niego. Przykryłam go bardziej kocykiem i zeszłam na dół.
-Dzień doberek. - wleciałam do kuchni i pocałowałam Justina, przelotem, w usta.
-Cześć. Widzę, że ma pani dobry humor. - zaśmiał się i łyknął picia.
-Nom. - pokiwałam twierdząco głową a on się zaśmiał. Wystawiłam mu język.
-Jak tam? Główka nie boli? - spytał.
-Niet. - odpowiedziałam.
-Vica...?
-Hmm? - usiadłam naprzeciwko niego, już z kubkiem kawy.
-Co ty powiesz na to, żebyśmy przeprowadzili się do Atlanty? - spytał a ja zadławiłam się kawą.
-Do... do Atlanty? - wykrztusiłam patrząc się na niego.
-Nooo, tak. Coś jest nie tak? - zmarszczył brwi.
-Dlaczego do Atlanty? I po co wgl, mamy się wyprowadzać? - spytała.
-Scooter się spytał, czy chciałbym się przeprowadzić do Atlanty. Powiedziałem, że jeśli ja to i ty i mały. Zgodził się. Chodzi o to, że tam jest lepsze studio nagraniowe niż tutaj i ogólnie więcej możliwości.
-Jeśli to ma pomóc Twojej karierze to pewnie. - uśmiechnęłam się, podeszłam do niego i cmoknęłam go w usta. - Co chcesz na śniadanie? - spytałam.
-Hmm... tosty. - uśmiechnął się szeroko a ja się odwróciłam, żeby zacząć przygotowywać śniadanie. - Ale to później. - Justin pociągnął mnie za nadgarstek tak, że wylądowałam na jego kolanach.
-Debil. - zaśmiałam się.
-Ale Twój. - pocałował mnie w policzek.
-Mój... - położyłam głowę na jego ramię. Lewą dłonią bawiłam się jego włosami a prawą miałam splecioną z jego dłonią.
-Ślicznie wyglądasz. - szepnął mi do ucha.
-Ty też niczego sobie. - powiedziałam. Oboje cały czas byliśmy uśmiechnięci.
-Nic Ci nie zrobię tylko dlatego, że jest mi cholernie dobrze. - odpowiedział a ja się wtuliłam w niego. Objął mnie rękami w pasie. - Jesteś najważniejszą kobietą w moim życiu. - szepnął mi do ucha.
-Gdyby Pattie albo Jazmyn to usłyszały, to miałbyś przechlapane. - zaśmiał się i pocałował mnie w głowę. 


_______________________________________________________________
Nowy rozdział! huehuehu ^^ tak jak obiecałam jest dzisiaj :3
Mam nadzieję, że się podoba :)
Skarby, miałabym jedną prośbę :) jeśli przeczytasz rozdział, to skomentuj, proszę <3 Chociażby tym "czytam :)" plooooooooose *.* <3
+ dużo dialogów :3
Love u all!!! <3

niedziela, 26 stycznia 2014

Liebster Award!


"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę” Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował." 

O mamono!!! :o nie wierzę! Again! <3 no normalnie Patrycja ja Cię kiedyś zatłukę nooo xD 
Gracie !!! <3 :** Ever And Forever <---- czytać! :D ^^

Pyania:

1. Co sadzisz o homo i bi? 
miłość to miłość ;) 

2. Jesteś otwarta na nowe znajomości?
no pewnie! :3 

3. Jesteś odważna?
gdybym była odważna, powiedziałabym pewnemu chłopakowi co do niego czuję :p xd

4.Lubisz piercing?
yeap ^^

5.Zawod w przyszlosci?
będę dziennikarką i przeprowadzę wywiad z Justinem Bieberem! :D xd nie no nie wiem :p

6.Ile masz lat?
14 we wrześniu 15 :D 
7.Zakochana?
yhy ^^

8. Często zawodzisz się na ludziach?
czasami... :/

9.Ulubiony kwiat?
słonecznik i biała róża ;3

10. Gdybyś mogła być duchem kogo jako pierwszego byś nastraszyła?
zapewne moją siostrę :D

11.Do jakiego należysz fandomu?
jestem Belieber i Directioner <3 ale kocham też Little Mix i Selenę :p ;) 


Blogi, które nominuję:
1. http://epicevillove.blogspot.it/ <--- Patka, muuuszę xd
ii... nie ma więcej :( pseplasam :( 
macie jakieś ciekawe blogi? ^^ :3 jeśli tak to poproszę :p

Pytania ode mnie: (przepraszam, że wcześniej nie dodałam xd)
1. Ulubiony kolor?
2. Ile masz lat?
3. Ulubiona piosenka?
4. Ulubiona książka?
5. Co myślisz o "sadze zmierzch"?
6. Jeśli byś zakochała się w swoim przyjacielu, powiedziałabyś mu to?
7. Filmy sensacyjne czy komedie?
8. Wchodzisz czasami na 6obcy? xd
9. masz ask.fm?
10. Ulubiony cytat?
11. Do jakich fandomów należysz? 

Jeszcze raz dziękuję! <3
A co do rozdziału to może... może pojawi się już jutro! tzn, dzisiaj (26.01) albo jutro (27.01) :D cieszycie się ? :3
Love u all! <3 ;***

środa, 22 stycznia 2014

II Rozdział 55 "Możesz pocałować Pannę Młodą."


-Kochanie... szczęście... wstawaj... - usłyszałam cichy głos Justina.
-Mhhmm... jeszcze pięć minut – wymruczałam i przykryłam sobie głowę poduszką.
-Jeśli nie wstaniesz to boję się jak Cię Carmen obudzi. - zachichotał.
-Która godzina? - powiedziałam bardziej przytomniejszym tonem.
-10.17. - odpowiedział a ja zerwałam się z łóżka. Spojrzałam na zegarek.
-Ty pipo! - krzyknęłam i rzuciłam się na niego z poduszką. - jest wpół do 10! - siedziałam na nim okrakiem i biłam go poduszką.
-Ejjjjj! - złapał mnie za nadgarstki. - Śniadanie zrobiłem.
-Co? - spytałam od razu.
-Naleśniki z nutellą, plus owoce. - uśmiechnął się.
-Jakie?
-Maliny.
-No... może być. - wystawiłam mu język i wstałam z niego.
Zjedliśmy razem śniadanie, nakarmiłam Jacoba i zostawiłam go tacie a sama poszłam na górę się ubrać. Zrobiłam to, plus lekki makijaż. Wrzuciłam do torebki portfel, telefon, klucze i zeszłam na dół. Jacob już ubrany oglądał z tatem bajeczki jednocześnie bawiąc się klockami. Uśmiechnęłam się na ich widok. Pożegnałam się i poszłam do samochodu Carmen, który akurat podjechał pod dom.
Myślałam, że zwariuję! Kocham zakupy, ale bBez przesadyzmuu. Ile można przymierzać sukienki? 10 w tym sklepie, 10 w tym, a w tamtym 15! Ludzie! „To nie jest ta” „Ta Ci nie leży” „Ten kolor nie będzie pasował do butów”. Pomijając to, że nie miałam kupionych wtedy jeszcze butów to jest okey.
Teraz siedzę w łazience Freda od ponad godziny i... siedzę w samym ręczniku. Car przeszukuje internet w celu znalezienia jakiejś zajebistej fryzury i mega powalającego makijażu. Trochę się bałam co ona może wymyślić. No ale, zaufałam jej. Bo kto jak kto, ale na modzie to ona się zna.
Siedzę tu już 3 godzinę, a dopiero dochodzi 16. Mamy jeszcze godzinę. Mam na sobie sukienkę i makijaż. Została jej tylko fryzura. Mam nadzieję, że szybko to zrobi, bo już mnie tyłek boli!
-Przestań! - krzyknęła na mnie.
-No ale...
-Cicho siedź! 5 minut i idziemy! - powiedziała głośno.
-Mam stresa. - odpowiedziałam i przygryzłam dolną wargę.
-Gdyby nie mój idealny makijaż to bym Ci z liścia walnęła. - powiedziała i poprawiła coś we włosach.
Trzymam kciuki za jutro. Za pojutrze i kolejny tydzień także. Trzymam kciuki za całe przyszłe życie, liczę na szczęście, na kilka powodów do uśmiechu, na kogoś bliskiego, na jego ramiona i dłonie, na wspólne życie.
Te słowa powiedziałam kilka tygodni po zerwaniu z Conorem. Faktycznie, trzymałam kciuki za każdy następny dzień... od dziecka. Zawsze chciałam mieć rodzinę. Mamę, tatę. Byłam dzieckiem bez wyobraźni. Dzięki Gabrielli ją odzyskałam. Powróciła nadzieja, że kiedyś odnajdę swoich rodziców. Nawet zbytnio nie szukałam. Ale znalazłam, moje dwa najcenniejsze skarby. Justin i Jacob. Nie wiem co bym zrobiła gdyby Justin, dowiadując się, że jestem w ciąży, tak po prostu mnie zostawił. Ale nie zrobił tego. Mimo swojej kariery, nie zostawił mnie, nas.
-Możesz pocałować Pannę Młodą. - powiedziała sędzia, a my z Justinem spojrzeliśmy po sobie. Przysunęliśmy się i on mnie pocałował. Długo i namiętnie. Byłam w niebie. - To już wszystko. - uśmiechnęła się, pożegnaliśmy ją, bo musiała iść do urzędu na następny ślub.
-Rzucasz! - krzyknęła Carmen i pokazała na kwiaty.
-Ale po co? - spytałam zdziwiona.
-Taka tradycja. A poza tym... jest Alfredo. - spojrzeliśmy na niego. Jego mina... bosh! Zaśmialiśmy się. - Zobaczymy czy ja wezmę pierwsza ślub czy on. - wystawiła mi język.
-No dobra. - wzruszyłam ramionami i się odwróciłam. - Na trzy! Raz... dwa... trzy! - rzuciłam.
-Złapałam, złapałam, złapałam! - powąchała kwiatki jak mała dziewczynka.
-Współczuje Carlowi. - zaśmiał się Justin. - Ałć! - dostał ode mnie kuksańca w bok. - Za co?
-Ty wiesz za co. Chodź do mamy. - wzięłam od niego Jake'a. Nie wspomniałam? To właśnie on na poduszce podał nam obrączki. To znaczy, Fredo niósł go na rękach.
-To co? Obiad? - spytał Justin a ja na niego spojrzałam zdziwionym ale jednak wesołym wzrokiem.
Mój mąż (Boże! Jak to pięknie brzmi, c'nie? Mój mąż... ah) ja, Jacob, Car i Alfredo ucztowaliśmy dzisiejszy dzień.
Ja po prostu kocham Carmen! No jeju! Ona jest cudowna. Wiecie co zrobiła? Wykombinowała, żeby mama zaopiekowała się dzisiaj Jake'iem, a my wszyscy pójdziemy na dyskotekę (swoją drogą, dyskoteka w czwartek ? [pogubiłam się w dniach tygodnia, więc przepraszam bardzooo] a później noc będziemy mieli tylko dla siebie.
Carmen powiedziała, że nie możemy wyglądać tak samo w klubie. Czyli... oddaliśmy Jacoba w ręce chłopaków a same wróciłyśmy do sypialni Freda i jego łazienki. Właśnie w niej, Carmen zrobiła sobie, już gotowa, zdjęcie. Zobaczcie:
Fajne mi się podoba. Ja nie wyglądałam jakoś zachwycająco.

Ale mniejsza.
-Fjufjufju. - zagwizdał Fredo, na co Justin puścił to z przymrużeniem oka. Przewróciłam oczami i podeszłam do chłopaków. Dałam im po całusie w policzek.
-To co ? Jedziemy? - spytała Carmen.
-A Jacob? - spytałam i wzięłam go od Biebera.
-Zostawimy go u Twojej mamy, po drodze. - puściła mi oczko.
Czyli tak, nie wiem w ogóle czy wam mówiłam, ale okey. Mama z tatą przeprowadzili się do Stratford. Mieszkają obok Pattie i reszty. Domu a Atlancie nie sprzedała! Od razu mówię. Caitlin skończyła studia i mieszka tam z tajemniczym Edem. Mam zamiar tam do niej jechać i poznać tego TNZ. TNZ? Tajemniczy Nieznajomy. Tak go nazywam. Lina nie chce nic o nim powiedzieć, co mnie doprowadza do szału. Mniejsza.
Pojechaliśmy do najdroższego klubu w mieście, co mnie TROCHĘ wkurzyło. Myślałam, że im(Fredo i Carmen) łeb urwę. Na początku. Później moja złość przeszła.
Spotkaliśmy się jak za dawnych czasów(które wcale nie były aż tak dawno) całą paczką. No prawie... brakowało tylko Gaby i Chrisa... Ale byliśmy my, Carl, Amanda, Amber, Ryan, Julka, Max i o dziwo była też Caitlin. No ale jak na złość bez TNZ.
Przetańczyliśmy, prze śmialiśmy się do 2 w nocy. To znaczy ja i Justin, bo reszta została. Oboje wróciliśmy do domu. Otworzył mi drzwi najpierw od taksówki a później od domu. Weszłam pierwsza. Odwróciłam się w jego stronę i uśmiechnęłam. Zdjęłam szybko buty i wbiegłam po schodach na górę, do naszej sypialni. Usłyszałam jego śmiech z dołu. Stanęłam przy łóżku, a on po chwili pojawił się w drzwiach. Zaprosiłam go palcem w moją stronę, jego uśmiech był zniewalający. Podszedł i... mnie pocałował krótko, przygryzając moja dolną wargę, po czym jak się troszkę odsunął, ja się uśmiechnęłam.
-Kocham Cię. - powiedział cicho.
-Wiem... - zmniejszyłam odległość i już muskałam ustami jego wciąż wyraźniejszy uśmiech. - Wiem... - miałam ochotę powtarzać to słowo nieskończoną ilość razy.
-A teraz... - wyszeptał.
Poczułam na pośladkach jego dłonie i znany, perfekcyjny, jeden, zdecydowany, unoszący do góry ruch. Objęłam ramionami jego szyję.
-A teraz... - powtórzyłam zachęcająco.
-Wariat! - zaśmiałam się i walnęłam go w ramie.
-Ale za to Twój. - uśmiechnął się.
-Mój... - powiedziałam i pocałowałam go.
***Ranek, następnego dnia***
Leżałam na klacie Justina i odpoczywałam. Po czym? To się pewnie domyślacie, hehe. Justin bawił się moimi włosami, a ja udawałam, że śpię, bo nie chciało mi się otwierać oczu. Tak było cudownie. Tak mogłabym przeleżeć życie. No ale... trzeba wrócić do rzeczywistości. Otworzyłam oczy i podniosłam głowę, żeby zobaczyć oczy JB.
-Dzień dobry, pani Bieber. - podkreślił ostatni wyraz i cmoknął mnie w usta.
-Witam, panie Bieber. - puściłam mu oczko.
-Co panie powie? - założył mi kosmyk włosów za ucho.
-Że jestem meeeeeeega szczęśliwa. - uśmiechnęłam się.
-Ja chyba bardziej. - wystawił mi język.
-Ja
-Ja – Justin.
-Ja.
-Ja. - Justin.
-Właśnie, że ja! - prawie krzyknęłam i od razu się zaśmiałam.
-Właśnie, że ja! - zaczął mnie normalnie, w świecie łaskotać! To jest niedozwolone!
-Juuuuustin!haha no haha weeź. - mówiłam przez śmiech.
-A co za to dostanę? - nie przestawał.
-Soczystego buuuziaka.
-Mówisz?
-Nie. - wyrwałam mu się, bo przestał łaskotać. - A teraz... - przypomniała mi się wczorajsza, właściwie dzisiejsza wymiana zdań. Automatycznie się uśmiechnęliśmy. - Idę się wykąpać.
Tak jak powiedziałam to tak zrobiłam. Po wzięciu prysznica ubrałam się, umalowałam, uczesałam i wróciłam do pokoju, w którym leżał już ubrany, czyściutki Justin, na, o dziwo, pościelonym łóżku.
Zeszliśmy na dół i razem przygotowaliśmy śniadanie. Kanapki. Mimo to były przepyszne. Pierwsze śniadanie, pierwszy poranek jako mąż i żona. Wyobrażacie sobie to?! Ja mimo obrączki, którą mam na palcu i świadomości, że Justin już na zawsze jest mój, to nic się nie zmieniło, w zachowaniu oczywiście. Po śniadaniu, czyli tak koło 11 poszliśmy to moich rodziców po Jake'a. Nie obyłoby się bez pytań Sandi jak było i wgl. Dla niepoznaki, specjalnie z Jussem założyliśmy obrączki na palec serdeczny u lewej dłoni. Oboje ustaliliśmy, że o ślubie na razie mamy wiedzieć my, Carmen, Fredo no i pewnie będę gadała z Gaby na skype'ie, więc muszę jej powiedzieć. Nie ma bata.
Później poszliśmy się przejść po parku. Dzisiaj znowu, Jacob, uczył się chodzić, z pomocą taty, ale już nieźle lata.
-Justin? - usłyszałam głos i powędrowałam za nim. Wow. Wzięłam Jake'a na ręce.
-Zayn?- spytał i otworzył szeroko oczy. - Perrie? Co wy tu robicie? - Zayn pokazał palcem na Perrie.
-Ej! - walnęła go w ramie, a on ją przysunął do siebie i pocałował w głowę, uśmiechając się szeroko. Wtuliła się w jego bok.
-Perrie, poznaj, to jest Victoria i Jacob. - spojrzał na nas. Uśmiechnął się i zaprosił.
-Cześć. - uśmiechnęłam się i posadziłam Jacoba, tak, że siedział na moim biodrze.
-Hej, to ty jesteś tą słynną, dziewczyną, która pomogła Eleanor? - uśmiechnęła się. - Perrie. - podała mi rękę.
-Victoria. - uścisnęłam ją.
-Jaki słoooodziak. - spojrzała na Jake'a a potem na Zayna. - Mogę? - spojrzała tym razem na mnie.
-Pewnie. - podałam jej go. Uśmiechnęła się do niego i zerknęła na Zayna, który uśmiechnął się na ich widok. Wystawiła mu język.
Wtuliłam się w bok Justina. Spojrzałam na niego i cmoknęłam w żuchwę. Było bosko.
Perrie jest świetna! Troszeczkę pokręcona, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Kurde... ale z Zayna ciacho, nie? Haha. Oboje są świrnięci. Pasują do siebie. Są zaręczeni więc może niedługo, kto wie, będziemy się bawić na ich weselu? Nie wiem ,nie powiem tego. Spędziłam z nimi dwie godziny, ale to wystarczy, żeby ocenić, że ich miłość przetrwa wszystko...
_________________________________________________
Hej! 
łooooooo :o Justin i Tori są małżeństwem! <3 Cieszycie się?! bo ja tak *o* 
Hehe, dobra skończmy xd Rozdział dzisiaj, chociaż, nie przypuszczałam, że się pojawi, ale naleciała mnie taaaaaaaaaaaka wena, że musiałam siąść i napisać :p
Mam nadzieję, że się podobało :***
Love u all! <3
ps. ja kiedyś rozwalę ten internet na miliony kawałeczków! :) dzięki za uwagę :p <3 

sobota, 11 stycznia 2014

II Rozdział 54 "To co? Alfredo i Carmen?"


W nocy nie mogłam spać. Przez to, że jak wróciłam do domu ze studia prawie od razu usnęłam.
Justin przyszedł w nocy trochę podpity. Nawet mnie to nie wkurzyło. Ostatnio strasznie wszystko... chcieli to uczcić. Tylko ja się pytam co? Heartbreaker pierwsze miejsce a itunes? Czy może to, że Journals zajął pierwsze miejsce na itunes, któreś tam w 100 najlepszych albumów? Moim zdaniem trochę przesadzają. A tam! Jego zdrowie, jego ciało, jego życie. Tylko problem, pewnie dla niego, w tym, że my a przynajmniej Jacob w jakiejś części do niego należymy. Aj tam szkoda gadać.
Była 11 i za chwilę miał przyjechać doktor John. Gaby kazała, żebym do niego zadzwoniła. Nie znam go, ale podobno jest miły. Czekałam na niego w salonie na kanapie, a Jacob z Mel smacznie spali u siebie w pokojach. Przyszedł, zbadał, przepisał receptę, pożegnał się i wyszedł. Tyle go widziałam. Miły facet, naprawdę. W podeszłym wieku ale z mega energią. Dawno takiego faceta nie widziałam. Zazdroszczę jego żonie. Skąd wnioskuję, że ją ma? Obrączka.


Miałam dość leżenia w łóżku mimo tego, że leżę w nim dopiero, albo aż tydzień. Mama z Pattie nie pozwoliły wychodzić spod kołdry, albo koca, to zależy czy byłam u siebie czy w salonie. Justin strasznie przejął się tym, że zachorowałam. Starał się jak najwięcej czasu spędzać ze mną i ze swoim synem. Przyznam, że mimo kaszlu, bólu gardła, to humor mi się poprawił jak stąd do Łodzi.
Uśmiechałam się cały czas, tzn. między przerwami kaszlu.
Dopadła mnie angina. Nienawidzę jej. Może i nie jestem chorowita, ale jak już coś mnie dopadnie to na dobre.
Najgorsze jest to, że żeby nie zarazić Jacob i Mel mama wzięła ich do siebie. A co za tym idzie? Gaby prawie cały czas tam przesiaduje a ja nie mam co robić. Mam już po dziurki w nosie tej ciszy! Pierdzielić to!
Wstałam z kanapy i poszłam do korytarza. Założyłam botki, płaszcz, zawiązałam lekko chustkę pod szyję i zabrałam telefon. Miałam w nosie to co powie Justin, mama, Gaba albo Chris, Najważniejsze jest to, że w końcu wyjdę z tego zakichanego, zapełnionego tylko i wyłącznie ciszą domu. Poszłam do najbliższego parku. Szłam sobie spokojnie i wdychałam jesienne powietrze. Zamknęłam na chwile oczy i zatrzymałam się przy fontannie.
Ręce miała opuszczone wzdłuż ciała, w lewej dłoni trzymała telefon. Patrzyła jak woda wznosi się do góry pod ciśnieniem i bezwładnie opada w dół.
W pewnym momencie poczuła szarpnięcie. Leżała na ziemi. W jednej sekundzie nie miała ani telefonu ani chustki.
- Jezu! Nic ci nie jest?! Na pewno cię coś boli! – przykucnęła obok niej młoda blondynka.
- Jest w porządku, dziękuję. – odpowiedziała i blondyna pomogła jej wstać. Jednak coś czuła… że zaraz będzie atak kaszlu.
-Nic pani nie jest? - podszedł do nich jakiś chłopak. Był starszy, ale nie o wiele. No i co się oszukiwać, przystojny. Spojrzała mu w oczy. Były niebieskie, błękit pomieszany z granatem. Uśmiechnął się delikatnie. – to pani telefon, ale niestety, apaszki nie odzyskałem.
- Co tam apaszka! Miejmy nadzieję, że tej pani nic nie jest! – powiedziała dziewczyna.
-Dzięki. – Victoria odpowiedziała i zakaszlała. Jego wzrok powędrował na jej gołą szyję.
-Jeśli Ci nic nie jest to ja pójdę. - powiedziała do niej z uśmiechem dziewczyna.
-Poczekaj. - odpowiedziała. - zapisz mi swój numer. - podała jej urządzenie a tamta z chęcią wzięła i coś w nim wstukała.
-Masz zapisane pod nazwą „Dominika”. Cześć! - zaświergotała i już jej nie było.
-Sorki, że nie „uratowałem” tej apaszki. - powiedział z uśmiechem na ustach.
-Spokojnie. Prezent od mamy, ale nie przejmuj się. - puściłam mu oczko. - Co ty robisz? - spojrzała na niego ze zdziwieniem.
-Oddaje Ci szalik. - odpowiedział spokojnie.
-O nie! Nie ma mowy. To jest Twój szalik, ja Cię nie znam. Dzięki, ale nie. Nie chcę żebyś się zaziębił. Powiedziałam, nie. - odsunęła jego rękę z szalikiem.
-Widzę, że nie dasz się namówić. - zaśmiał się zrezygnowany.
-No nie. - wystawiła mu język. - Mogę wiedzieć jak masz na imię?
-Przemek. - uśmiechnął się.
-Jesteś z Polski? - przyłożyła dłoń do ust, by ponownie zakasłać.
-Tak, czemu pytasz? - zmrużył śmiesznie oczy.
-Imię. A poza tym, akcent. - powiedziała w jego ojczystym języku.
-W końcu polka. - uśmiechnął się a ona nie zaprzeczyła. Strasznie kochała tamten kraj.
-Chyba muszę już iść. - zerknęła na wyświetlacz telefonu.
-Fakt, robi się późno. - skinęła głową potwierdzając jego słowa. - mam nadzieję, że jeszcze Cię zobaczę. - uśmiechnął się. - to pa! - powiedział i odszedł.
Odpowiedziała mu choć i tak była pewna, że jej nie usłyszy. Powoli, wolnymi kroczkami szła przez park w kierunku jej domu. Cały czas była niepewna tego, co powie Justin jeśli zobaczy, że nie ma jej w domu. Trochę w to wątpiła, że wrócił tak wcześnie do domu. Justin może nie, gorzej będzie z Chrisem.
Otworzyła drzwi i była już w cieplutkim domu. Jesienna pogoda i wiaterek dały jednak po sobie znać. Zdjęła buty a później szalik.
-Gdzieś ty była?! - odwróciła się. W progu wejścia od korytarza do kuchni stał jej braciszek.
-Przejść się. - zakasłała.
-Chcesz się gorzej przeziębić? - spytał łagodniej. Czuła, że coś jest nie tak. Czegoś chce, tego była pewna.
-Chodź do salonu, powiesz mi wszystko. - pociągnęła go za rękę do wspomnianego pomieszczenia. Usiedli na kanapie naprzeciwko siebie. Trochę się bała co ma do powiedzenia. Ale wiedziała, że to nic złego. Czuła to.
-No mów. - ponagliła go uśmiechając się zachęcająco.
-Dostałem świetną pracę. - odwzajemnił jej gest.
-To super! - krzyknęła, ale od razu tego pożałowała. Atak kaszlu, rozpoczęty!
-Vici... Już dobrze? - przysunął się do niej.
-Yhy. Lepiej powiedz co to za praca?
-Mam być nauczycielem tańca małych dzieci. Świetnie płacą tylko jest jeden problem...- zerknął na nią a ona wyćwiczonym ruchem uniosła prawą brew do góry. - musiałbym wyjechać do Nowego Jorku i...
-Gaby i Melanie jadą z Tobą. Nie ma mowy, żeby tu bez Ciebie zostały. - uśmiechnęła się.
-O to chodzi. I gdyby pojechały dostałbym mieszkanie. Dwa pokoje, łazienka i kuchnia.
-Gaba na pewno się zgodzi. - uśmiechnęła się. Była dumna z Christiana, że dostał pracę w NYC. Z drugiej strony zrobiło jej się smutno, że codziennie nie będzie widywała swojej przyjaciółki i bratanicy. Ale mimo wszystko jest szczęśliwa, wie, że Gabriella chciała odwiedzić różne zakątki świata.

Leżałam sobie właśnie u siebie. Moja choroba jak i zwolnienie przedłużyły się jeszcze o dwa tygodnie. Jest lepiej, kaszel mnie tak nie męczy, ale pan John kazał mi oszczędzać głos. Braciszek, szwagierka i bratanica wczoraj wyjechali do Nowego Jorku. Pusto w tym domu jak nie wiem. Dobrze, że Jacob już jest, inaczej bym oszalała.
-Cześć księżniczko. - od czasu choroby Justin zaczął tak na mnie mówić. Wszedł z Jake'iem. Trzymał go za rączki. Nie mogłam uwierzyć, że ten mały brzdąc chce już chodzić.
-Hej – uśmiechnęłam się i zeszłam z łóżka żeby kucnąć. - chodź do mamy. - wyciągnęłam w ich stronę ręce. Mały śmiejąc się stawiał małe kroczki z pomocą taty. - Jak pięknie! - wzięłam go na ręce, pocałowałam w czoło i wstałam.
-Co pani Bieber robiła? - spytał Juss i cmoknął mnie w usta.
-Żyjemy w XXI wieku, zachowam swoje nazwisko z myślnikiem. - wytknęłam mu język.
-No nie żartuj. - podniósł się na łokciach. W międzyczasie zdążył walnąć się na wyrko.
-Kochanie, to tylko taki, joke. - ponownie pokazałam mu język i usiadłam po turecku Jacoba usadzając przed sobą.
-A co byś powiedziała na tajemniczy ślub? - spytał zadziornie i tajemniczo. Leżał z rękami pod głową. Zerknął na mnie.
-W sumie... czemu nie. - odpowiedziałam wzruszając ramionami w ogóle się nad tym nie zastanawiając.
-Serio? - wytrzeszczył na mnie oczy.
-Może być ciekawie. Tylko my, świadkowie i sędzia. Bez wiedzy świata. - puściłam mu oczko uśmiechając się zadziornie.
-To zrobimy tak. Pogadam ze Scootem, żeby załatwił na jutro sędzie do studia. Pojedziemy tam normalnie jakby nigdy nic. Poproszę go, żeby był moim świadkiem. A Twoją druhną może być... - nawijał jak najęty. Wsłuchiwałam się i bawiłam się z Jacobem pluszowymi miśkami.
-Dominika. - przerwałam mu.
-Dobra. Zaraz... jaka Dominika? - zmrużył oczy. Siedział już.
-Pomogła mi jak jakiś facet ukradł mi telefon i apaszkę. Komórkę odzyskałam. Nie pytaj. Chciałam się jej jakoś odwdzięczyć. - uśmiechnęłam się.
-Najpierw chcę ją poznać. - powiedział.
-Dobra. - wyjęłam telefon i szybko odnalazłam jej numer.
<Cześć, tu Victoria... Pamiętasz jak ostatnio mi pomogłaś?>
<O hej. Pewnie, że tak! Nic Ci nie jest?>
<Jestem cała. Masz jutro czas?>
<Niestety nie :/ Mam obronę pracy magisterskiej...>
<Szkoda. No trudno :) Innym razem, PA!>
<Miejmy nadzieję. Pa>
-No niestety muszę wykombinować nową druhnę. - odłożyłam telefon obok mnie. Przysunęłam miśka, którego rzucił Jake.
-A może Carmen? Jutro nie mają prób. Napisz do niej. - uśmiechnął się ja skinęłam głową.
-A może by tak nie wciągać w to Scoota i Anahi? Będą mówić, że zepsujemy sobie karierę, że jesteśmy za młodzi... - chyba wyczuł w moim głosie nutkę niepewności.
-Księżniczko... - uklęknął przede mną opierając się dłońmi o kolana. Uśmiechnęłam się. - Skarbie, nie nalegam. Chciałem Ci udowodnić, że jesteś moją jedyną miłością. Jeśli nie chcesz brać ślubu... - poczułam jego palce na brodzie. Podniósł moją głowę, tak że musiałam na niego patrzeć.- ... nie naciskam.
-Ale ja chcę. - cmoknęłam go w usta. - Ale myślę, że lepiej by było gdyby nasi menadżerowie nie wiedzieli.
-To co? Alfredo i Carmen? - spytał a ja przytaknęłam.
Pocałował mnie. Mały się zaśmiał i my też. Gadaliśmy, śmialiśmy się, bawiliśmy z Jacobem, leżeliśmy w ciszy, gdy Jacob przysypiał na krótko, przytulaliśmy.
Justin próbował nauczyć małego mówić „tata”. Mówiła mu, że pierwsze słowo naszego synka to będzie „mama”, a on wraz swoje. Jeśli Jacob upór odziedziczy po tatusiu, to jego dziewczyna nie będzie miała łatwo.
Leżeliśmy we trójkę na łóżku i oglądaliśmy bajki. Było świetnie. Dwaj najważniejsi mężczyźni, obok mnie? Bosko! Przez cały czas się uśmiechałam a Justin co chwilę grzebał w telefonie.
Pisałam też z Carmen. Poprosiłam ją, żeby dzisiaj do mnie przyszła jeśli może. Zgodziła się i ma być za godzinkę. Muszę zobaczyć jej minę jak jej powiem i się spytam.
Juju poinformował mnie, że musimy być jutro u Fredo o 17. Czyli będę miała czas, tzn. będziemy miały czas żeby pójść i kupić jakieś sukienki.

Jej mina? Bezcenna. Hahah kocham ją! Jest niemożliwa. Aż miała łzy w oczach normalnie.
-Carmen, jak ją udusisz to z kim ja mam niby jutro ślub wziąć? - spytał ją zaczepnie Justin uśmiechając się.
-Oj dooobra. - przeciągnęła, odsunęła się i pociągnęła nosem.
-O czemu płaczesz? - spytałam uśmiechając się.
-Bo jestem szczęśliwa? Moja przyjaciółka wychodzi za mąż. Jest w moim wieku! Boże! - zaśmialiśmy się z Bieberem z niej.
-Caaar, przesadzasz. Nie cieszysz się z tego zaszczytu jaki Cię spotkał? - wypięłam dumnie pierś na co ona parsknęła śmiechem.
-Cieszę, cieszę!
-Wiemy tylko we czwórkę. Db w piątkę, ty, ja, Justin, Fredo i sędzina. - puściłam jej oczko.
-A masz sukienkę? - spytała popijając herbatę z kubka.
-Jak ja się dzisiaj dowiedziałam, że biorę ślub jutro.
-Ja też! - krzyknął Justin z kuchni i wszyscy się zaśmialiśmy.
-Dobra, to o której ta mega uroczystość? - zapytała wesołym głosem.
-O 17 u Freda w domu.
-Czyli jak wstaniemy o 7 to o 8 będziemy w centrum, połazimy ze cztery godziny w poszukiwaniu sukienki, butów itd. Później dodatki. Około 12 pojedziemy do Floresa. Udostępni nam swój pokój i łazienkę... Fryzura, makijaż, paznokcie... - mówiła do siebie a ja się śmiałam.
-Carmen! Ogarnij! - powiedziałam przez śmiech. - To tylko półgodzinna ceremonia w domu kumpla tyyyylko. - podkreśliłam i przeciągnęłam.
-Ale chyba musisz jakoś wyglądać? W końcu to Twój ślub. - powiedziała z wyrzutem.\
-A owszem, ale aż tak stroić to ja się będę na kościelny a nie cywilny. - wytknęłam jej język.
-A planujecie? - zapytała szybko zmieniając głos z ponurego na baaaardzo radosny.
-Później, nie w najbliższym czasie. - Justin przysiadł się obok mnie na kanapie. Objął mnie ramieniem a ja się w niego wtuliłam. Pocałował mnie w głowę.
-Gdyby Carl był taki romantyczny i zaplanował taki ślub... - westchnęła marzycielsko a ja z Jussem uśmiechnęliśmy się do siebie.
-Kocham Cię. - szepnął mi wprost do ucha. Po moim ciele przeszły dreszcze. Przyjemne dreszcze...
To prawda, że prawdziwa miłość zaczyna się tam, gdzie niczego już w zamian nie oczekuje. Należy się cieszyć małymi rzeczami, bo pewnego dnia, niespodziewanie, może się okazać, że nie są to małe rzeczy... lecz najważniejsze w Twoim życiu. Spotkanie z osobą, którą kochasz to najprzyjemniejsza chwila każdego dnia, bez której nie umiesz tak po prostu zaznać radości, uśmiechu i szczęścia z życia... Jest dla Ciebie jak tlen, którego tak bardzo potrzebujesz codziennie. Stała się słońcem Twych dni, które widzieć tak bardzo pragniesz.
Życie nabiera wartości dzięki MIŁOŚĆI. 
______________________________________________________________
Cześć skarby! :3 
Dawno mnie nie było... przepraszam :( 
ale internet coś mi się psuje i nie mogłam się wgl na bloggera zalogować ;;;___;;;
masakra jakaś :/ ale jestem i wraz ze mną jest nowy rozdział! ^^
Mam nadzieję, że fajnie się czytało, i że rozdział wam się podoba ;) 
A co wy z takiego obrotu spraw? :D To nie było zaplanowane, to wyszło w... toku :p
Zwracam się do Anany i Zuzy :3 Może być tak, że na komórkach będzie tylko wersja komputerowa? sprawdzałam u siostry i myślę, że może być ale to wasze zdanie się liczy :* Także, czekam na opinie :) 
Love u all!! <333
Ps. Zmieniam imię menadżerki Tori z "Mia" na "Anahi" :P <3