-Kochanie... szczęście...
wstawaj... - usłyszałam cichy głos Justina.
-Mhhmm... jeszcze pięć minut –
wymruczałam i przykryłam sobie głowę poduszką.
-Jeśli nie wstaniesz to boję się
jak Cię Carmen obudzi. - zachichotał.
-Która godzina? -
powiedziałam bardziej przytomniejszym tonem.
-10.17. - odpowiedział a ja
zerwałam się z łóżka. Spojrzałam na zegarek.
-Ty pipo! - krzyknęłam i rzuciłam
się na niego z poduszką. - jest wpół do 10! - siedziałam
na nim okrakiem i biłam go poduszką.
-Ejjjjj! - złapał mnie za
nadgarstki. - Śniadanie zrobiłem.
-Co? - spytałam od razu.
-Naleśniki z nutellą, plus owoce.
- uśmiechnął się.
-Jakie?
-Maliny.
-No... może być. - wystawiłam mu
język i wstałam z niego.
Zjedliśmy
razem śniadanie, nakarmiłam Jacoba i zostawiłam go tacie a sama
poszłam na górę się ubrać. Zrobiłam to, plus lekki
makijaż. Wrzuciłam do torebki portfel, telefon, klucze i zeszłam
na dół. Jacob już ubrany oglądał z tatem bajeczki
jednocześnie bawiąc się klockami. Uśmiechnęłam się na ich
widok. Pożegnałam się i poszłam do samochodu Carmen, który
akurat podjechał pod dom.
Myślałam,
że zwariuję! Kocham zakupy, ale bBez przesadyzmuu. Ile można
przymierzać sukienki? 10 w tym sklepie, 10 w tym, a w tamtym 15!
Ludzie! „To nie jest ta” „Ta Ci nie leży” „Ten kolor nie
będzie pasował do butów”. Pomijając to, że nie miałam
kupionych wtedy jeszcze butów to jest okey.
Teraz
siedzę w łazience Freda od ponad godziny i... siedzę w samym
ręczniku. Car przeszukuje internet w celu znalezienia jakiejś
zajebistej fryzury i mega powalającego makijażu. Trochę się bałam
co ona może wymyślić. No ale, zaufałam jej. Bo kto jak kto, ale
na modzie to ona się zna.
Siedzę
tu już 3 godzinę, a dopiero dochodzi 16. Mamy jeszcze godzinę. Mam
na sobie sukienkę i makijaż. Została jej tylko fryzura. Mam
nadzieję, że szybko to zrobi, bo już mnie tyłek boli!
-Przestań!
- krzyknęła na mnie.
-No
ale...
-Cicho
siedź! 5 minut i idziemy! - powiedziała głośno.
-Mam
stresa. - odpowiedziałam i przygryzłam dolną wargę.
-Gdyby
nie mój idealny makijaż to bym Ci z liścia walnęła. -
powiedziała i poprawiła coś we włosach.
Trzymam
kciuki za jutro. Za pojutrze i kolejny tydzień także. Trzymam
kciuki za całe przyszłe życie, liczę na szczęście, na kilka
powodów do uśmiechu, na kogoś bliskiego, na jego ramiona i
dłonie, na wspólne życie.
Te
słowa powiedziałam kilka tygodni po zerwaniu z Conorem. Faktycznie,
trzymałam kciuki za każdy następny dzień... od dziecka. Zawsze
chciałam mieć rodzinę. Mamę, tatę. Byłam dzieckiem bez
wyobraźni. Dzięki Gabrielli ją odzyskałam. Powróciła
nadzieja, że kiedyś odnajdę swoich rodziców. Nawet zbytnio
nie szukałam. Ale znalazłam, moje dwa najcenniejsze skarby. Justin
i Jacob. Nie wiem co bym zrobiła gdyby Justin, dowiadując się, że
jestem w ciąży, tak po prostu mnie zostawił. Ale nie zrobił
tego. Mimo swojej kariery, nie zostawił mnie, nas.
-Możesz
pocałować Pannę Młodą. - powiedziała sędzia, a my z Justinem
spojrzeliśmy po sobie. Przysunęliśmy się i on mnie pocałował.
Długo i namiętnie. Byłam w niebie. - To już wszystko. -
uśmiechnęła się, pożegnaliśmy ją, bo musiała iść do urzędu
na następny ślub.
-Rzucasz!
- krzyknęła Carmen i pokazała na kwiaty.
-Ale
po co? - spytałam zdziwiona.
-Taka
tradycja. A poza tym... jest Alfredo. - spojrzeliśmy na niego. Jego
mina... bosh! Zaśmialiśmy się. - Zobaczymy czy ja wezmę pierwsza
ślub czy on. - wystawiła mi język.
-No
dobra. - wzruszyłam ramionami i się odwróciłam. - Na trzy!
Raz... dwa... trzy! - rzuciłam.
-Złapałam,
złapałam, złapałam! - powąchała kwiatki jak mała dziewczynka.
-Współczuje
Carlowi. - zaśmiał się Justin. - Ałć! - dostał ode mnie
kuksańca w bok. - Za co?
-Ty
wiesz za co. Chodź do mamy. - wzięłam od niego Jake'a. Nie
wspomniałam? To właśnie on na poduszce podał nam obrączki. To
znaczy, Fredo niósł go na rękach.
-To
co? Obiad? - spytał Justin a ja na niego spojrzałam zdziwionym ale
jednak wesołym wzrokiem.
Mój
mąż (Boże! Jak to pięknie brzmi, c'nie? Mój mąż... ah)
ja, Jacob, Car i Alfredo ucztowaliśmy dzisiejszy dzień.
Ja
po prostu kocham Carmen! No jeju! Ona jest cudowna. Wiecie co
zrobiła? Wykombinowała, żeby mama zaopiekowała się dzisiaj
Jake'iem, a my wszyscy pójdziemy na dyskotekę (swoją drogą,
dyskoteka w czwartek ? [pogubiłam się w dniach tygodnia, więc
przepraszam bardzooo] a później noc będziemy mieli tylko dla
siebie.
Carmen
powiedziała, że nie możemy wyglądać tak samo w klubie. Czyli...
oddaliśmy Jacoba w ręce chłopaków a same wróciłyśmy
do sypialni Freda i jego łazienki. Właśnie w niej, Carmen zrobiła
sobie, już gotowa, zdjęcie. Zobaczcie:
Fajne
mi się podoba. Ja nie wyglądałam jakoś zachwycająco.
Ale
mniejsza.
-Fjufjufju.
- zagwizdał Fredo, na co Justin puścił to z przymrużeniem oka. Przewróciłam oczami i
podeszłam do chłopaków. Dałam im po całusie w policzek.
-To
co ? Jedziemy? - spytała Carmen.
-A
Jacob? - spytałam i wzięłam go od Biebera.
-Zostawimy
go u Twojej mamy, po drodze. - puściła mi oczko.
Czyli
tak, nie wiem w ogóle czy wam mówiłam, ale okey. Mama
z tatą przeprowadzili się do Stratford. Mieszkają obok Pattie i
reszty. Domu a Atlancie nie sprzedała! Od razu mówię.
Caitlin skończyła studia i mieszka tam z tajemniczym Edem. Mam
zamiar tam do niej jechać i poznać tego TNZ. TNZ? Tajemniczy
Nieznajomy. Tak go nazywam. Lina nie chce nic o nim powiedzieć, co
mnie doprowadza do szału. Mniejsza.
Pojechaliśmy
do najdroższego klubu w mieście, co mnie TROCHĘ wkurzyło.
Myślałam, że im(Fredo i Carmen) łeb urwę. Na początku. Później
moja złość przeszła.
Spotkaliśmy
się jak za dawnych czasów(które wcale nie były aż
tak dawno) całą paczką. No prawie... brakowało tylko Gaby i
Chrisa... Ale byliśmy my, Carl, Amanda, Amber, Ryan, Julka, Max i o
dziwo była też Caitlin. No ale jak na złość bez TNZ.
Przetańczyliśmy,
prze śmialiśmy się do 2 w nocy. To znaczy ja i Justin, bo reszta
została. Oboje wróciliśmy do domu. Otworzył mi drzwi
najpierw od taksówki a później od domu. Weszłam
pierwsza. Odwróciłam się w jego stronę i uśmiechnęłam.
Zdjęłam szybko buty i wbiegłam po schodach na górę, do
naszej sypialni. Usłyszałam jego śmiech z dołu. Stanęłam przy
łóżku, a on po chwili pojawił się w drzwiach. Zaprosiłam
go palcem w moją stronę, jego uśmiech był zniewalający. Podszedł
i... mnie pocałował krótko, przygryzając moja dolną wargę,
po czym jak się troszkę odsunął, ja się uśmiechnęłam.
-Kocham
Cię. - powiedział cicho.
-Wiem...
- zmniejszyłam odległość i już muskałam ustami jego wciąż
wyraźniejszy uśmiech. - Wiem... - miałam ochotę powtarzać to
słowo nieskończoną ilość razy.
-A
teraz... - wyszeptał.
Poczułam
na pośladkach jego dłonie i znany, perfekcyjny, jeden,
zdecydowany, unoszący do góry ruch. Objęłam ramionami jego
szyję.
-A
teraz... - powtórzyłam zachęcająco.
-Wariat!
- zaśmiałam się i walnęłam go w ramie.
-Ale
za to Twój. - uśmiechnął się.
-Mój...
- powiedziałam i pocałowałam go.
***Ranek,
następnego dnia***
Leżałam
na klacie Justina i odpoczywałam. Po czym? To się pewnie
domyślacie, hehe. Justin bawił się moimi włosami, a ja udawałam,
że śpię, bo nie chciało mi się otwierać oczu. Tak było
cudownie. Tak mogłabym przeleżeć życie. No ale... trzeba wrócić
do rzeczywistości. Otworzyłam oczy i podniosłam głowę, żeby
zobaczyć oczy JB.
-Dzień
dobry, pani Bieber. - podkreślił ostatni wyraz i cmoknął mnie w
usta.
-Witam,
panie Bieber. - puściłam mu oczko.
-Co
panie powie? - założył mi kosmyk włosów za ucho.
-Że
jestem meeeeeeega szczęśliwa. - uśmiechnęłam się.
-Ja
chyba bardziej. - wystawił mi język.
-Ja
-Ja
– Justin.
-Ja.
-Ja.
- Justin.
-Właśnie,
że ja! - prawie krzyknęłam i od razu się zaśmiałam.
-Właśnie,
że ja! - zaczął mnie normalnie, w świecie łaskotać! To jest
niedozwolone!
-Juuuuustin!haha
no haha weeź. - mówiłam przez śmiech.
-A
co za to dostanę? - nie przestawał.
-Soczystego
buuuziaka.
-Mówisz?
-Nie.
- wyrwałam mu się, bo przestał łaskotać. - A teraz... -
przypomniała mi się wczorajsza, właściwie dzisiejsza wymiana
zdań. Automatycznie się uśmiechnęliśmy. - Idę się wykąpać.
Tak
jak powiedziałam to tak zrobiłam. Po wzięciu prysznica ubrałam się,
umalowałam, uczesałam i wróciłam do pokoju, w którym
leżał już ubrany, czyściutki Justin, na, o dziwo, pościelonym
łóżku.
Zeszliśmy
na dół i razem przygotowaliśmy śniadanie. Kanapki. Mimo to
były przepyszne. Pierwsze śniadanie, pierwszy poranek jako mąż i
żona. Wyobrażacie sobie to?! Ja mimo obrączki, którą mam
na palcu i świadomości, że Justin już na zawsze jest mój,
to nic się nie zmieniło, w zachowaniu oczywiście. Po śniadaniu,
czyli tak koło 11 poszliśmy to moich rodziców po Jake'a. Nie
obyłoby się bez pytań Sandi jak było i wgl. Dla niepoznaki,
specjalnie z Jussem założyliśmy obrączki na palec serdeczny u
lewej dłoni. Oboje ustaliliśmy, że o ślubie na razie mamy
wiedzieć my, Carmen, Fredo no i pewnie będę gadała z Gaby na
skype'ie, więc muszę jej powiedzieć. Nie ma bata.
Później
poszliśmy się przejść po parku. Dzisiaj znowu, Jacob, uczył się
chodzić, z pomocą taty, ale już nieźle lata.
-Justin?
- usłyszałam głos i powędrowałam za nim. Wow. Wzięłam Jake'a
na ręce.
-Zayn?-
spytał i otworzył szeroko oczy. - Perrie? Co wy tu robicie? - Zayn
pokazał palcem na Perrie.
-Ej!
- walnęła go w ramie, a on ją przysunął do siebie i pocałował
w głowę, uśmiechając się szeroko. Wtuliła się w jego bok.
-Perrie,
poznaj, to jest Victoria i Jacob. - spojrzał na nas. Uśmiechnął
się i zaprosił.
-Cześć.
- uśmiechnęłam się i posadziłam Jacoba, tak, że siedział na
moim biodrze.
-Hej,
to ty jesteś tą słynną, dziewczyną, która pomogła
Eleanor? - uśmiechnęła się. - Perrie. - podała mi rękę.
-Victoria.
- uścisnęłam ją.
-Pewnie.
- podałam jej go. Uśmiechnęła się do niego i zerknęła na
Zayna, który uśmiechnął się na ich widok. Wystawiła mu
język.
Wtuliłam
się w bok Justina. Spojrzałam na niego i cmoknęłam w żuchwę.
Było bosko.
Perrie
jest świetna! Troszeczkę pokręcona, ale w pozytywnym znaczeniu
tego słowa. Kurde... ale z Zayna ciacho, nie? Haha. Oboje są
świrnięci. Pasują do siebie. Są zaręczeni więc może niedługo,
kto wie, będziemy się bawić na ich weselu? Nie wiem ,nie powiem
tego. Spędziłam z nimi dwie godziny, ale to wystarczy, żeby
ocenić, że ich miłość przetrwa wszystko...
_________________________________________________
Hej!
łooooooo :o Justin i Tori są małżeństwem! <3 Cieszycie się?! bo ja tak *o*
Hehe, dobra skończmy xd Rozdział dzisiaj, chociaż, nie przypuszczałam, że się pojawi, ale naleciała mnie taaaaaaaaaaaka wena, że musiałam siąść i napisać :p
Mam nadzieję, że się podobało :***
Love u all! <3
ps. ja kiedyś rozwalę ten internet na miliony kawałeczków! :) dzięki za uwagę :p <3
To uwarzam że super!!! Szkoda że częściej nie dodawałaś bo przez to się denerwuje, jesteś najlepszą pisarką jaką znam <3
OdpowiedzUsuńHohoho :3 To jest takie sweet ;* Kocham to opowiadanie :3
OdpowiedzUsuńBosko!!!! Naprawde cholernie sie ciesze!! Nie moge sie juz doczekac nn! Masz dodac jak najszybciej kochana!! <3
OdpowiedzUsuńZycze weny i wgl!
Zapraszam oczywiscie do mnie ;)
Kocham!