środa, 22 stycznia 2014

II Rozdział 55 "Możesz pocałować Pannę Młodą."


-Kochanie... szczęście... wstawaj... - usłyszałam cichy głos Justina.
-Mhhmm... jeszcze pięć minut – wymruczałam i przykryłam sobie głowę poduszką.
-Jeśli nie wstaniesz to boję się jak Cię Carmen obudzi. - zachichotał.
-Która godzina? - powiedziałam bardziej przytomniejszym tonem.
-10.17. - odpowiedział a ja zerwałam się z łóżka. Spojrzałam na zegarek.
-Ty pipo! - krzyknęłam i rzuciłam się na niego z poduszką. - jest wpół do 10! - siedziałam na nim okrakiem i biłam go poduszką.
-Ejjjjj! - złapał mnie za nadgarstki. - Śniadanie zrobiłem.
-Co? - spytałam od razu.
-Naleśniki z nutellą, plus owoce. - uśmiechnął się.
-Jakie?
-Maliny.
-No... może być. - wystawiłam mu język i wstałam z niego.
Zjedliśmy razem śniadanie, nakarmiłam Jacoba i zostawiłam go tacie a sama poszłam na górę się ubrać. Zrobiłam to, plus lekki makijaż. Wrzuciłam do torebki portfel, telefon, klucze i zeszłam na dół. Jacob już ubrany oglądał z tatem bajeczki jednocześnie bawiąc się klockami. Uśmiechnęłam się na ich widok. Pożegnałam się i poszłam do samochodu Carmen, który akurat podjechał pod dom.
Myślałam, że zwariuję! Kocham zakupy, ale bBez przesadyzmuu. Ile można przymierzać sukienki? 10 w tym sklepie, 10 w tym, a w tamtym 15! Ludzie! „To nie jest ta” „Ta Ci nie leży” „Ten kolor nie będzie pasował do butów”. Pomijając to, że nie miałam kupionych wtedy jeszcze butów to jest okey.
Teraz siedzę w łazience Freda od ponad godziny i... siedzę w samym ręczniku. Car przeszukuje internet w celu znalezienia jakiejś zajebistej fryzury i mega powalającego makijażu. Trochę się bałam co ona może wymyślić. No ale, zaufałam jej. Bo kto jak kto, ale na modzie to ona się zna.
Siedzę tu już 3 godzinę, a dopiero dochodzi 16. Mamy jeszcze godzinę. Mam na sobie sukienkę i makijaż. Została jej tylko fryzura. Mam nadzieję, że szybko to zrobi, bo już mnie tyłek boli!
-Przestań! - krzyknęła na mnie.
-No ale...
-Cicho siedź! 5 minut i idziemy! - powiedziała głośno.
-Mam stresa. - odpowiedziałam i przygryzłam dolną wargę.
-Gdyby nie mój idealny makijaż to bym Ci z liścia walnęła. - powiedziała i poprawiła coś we włosach.
Trzymam kciuki za jutro. Za pojutrze i kolejny tydzień także. Trzymam kciuki za całe przyszłe życie, liczę na szczęście, na kilka powodów do uśmiechu, na kogoś bliskiego, na jego ramiona i dłonie, na wspólne życie.
Te słowa powiedziałam kilka tygodni po zerwaniu z Conorem. Faktycznie, trzymałam kciuki za każdy następny dzień... od dziecka. Zawsze chciałam mieć rodzinę. Mamę, tatę. Byłam dzieckiem bez wyobraźni. Dzięki Gabrielli ją odzyskałam. Powróciła nadzieja, że kiedyś odnajdę swoich rodziców. Nawet zbytnio nie szukałam. Ale znalazłam, moje dwa najcenniejsze skarby. Justin i Jacob. Nie wiem co bym zrobiła gdyby Justin, dowiadując się, że jestem w ciąży, tak po prostu mnie zostawił. Ale nie zrobił tego. Mimo swojej kariery, nie zostawił mnie, nas.
-Możesz pocałować Pannę Młodą. - powiedziała sędzia, a my z Justinem spojrzeliśmy po sobie. Przysunęliśmy się i on mnie pocałował. Długo i namiętnie. Byłam w niebie. - To już wszystko. - uśmiechnęła się, pożegnaliśmy ją, bo musiała iść do urzędu na następny ślub.
-Rzucasz! - krzyknęła Carmen i pokazała na kwiaty.
-Ale po co? - spytałam zdziwiona.
-Taka tradycja. A poza tym... jest Alfredo. - spojrzeliśmy na niego. Jego mina... bosh! Zaśmialiśmy się. - Zobaczymy czy ja wezmę pierwsza ślub czy on. - wystawiła mi język.
-No dobra. - wzruszyłam ramionami i się odwróciłam. - Na trzy! Raz... dwa... trzy! - rzuciłam.
-Złapałam, złapałam, złapałam! - powąchała kwiatki jak mała dziewczynka.
-Współczuje Carlowi. - zaśmiał się Justin. - Ałć! - dostał ode mnie kuksańca w bok. - Za co?
-Ty wiesz za co. Chodź do mamy. - wzięłam od niego Jake'a. Nie wspomniałam? To właśnie on na poduszce podał nam obrączki. To znaczy, Fredo niósł go na rękach.
-To co? Obiad? - spytał Justin a ja na niego spojrzałam zdziwionym ale jednak wesołym wzrokiem.
Mój mąż (Boże! Jak to pięknie brzmi, c'nie? Mój mąż... ah) ja, Jacob, Car i Alfredo ucztowaliśmy dzisiejszy dzień.
Ja po prostu kocham Carmen! No jeju! Ona jest cudowna. Wiecie co zrobiła? Wykombinowała, żeby mama zaopiekowała się dzisiaj Jake'iem, a my wszyscy pójdziemy na dyskotekę (swoją drogą, dyskoteka w czwartek ? [pogubiłam się w dniach tygodnia, więc przepraszam bardzooo] a później noc będziemy mieli tylko dla siebie.
Carmen powiedziała, że nie możemy wyglądać tak samo w klubie. Czyli... oddaliśmy Jacoba w ręce chłopaków a same wróciłyśmy do sypialni Freda i jego łazienki. Właśnie w niej, Carmen zrobiła sobie, już gotowa, zdjęcie. Zobaczcie:
Fajne mi się podoba. Ja nie wyglądałam jakoś zachwycająco.

Ale mniejsza.
-Fjufjufju. - zagwizdał Fredo, na co Justin puścił to z przymrużeniem oka. Przewróciłam oczami i podeszłam do chłopaków. Dałam im po całusie w policzek.
-To co ? Jedziemy? - spytała Carmen.
-A Jacob? - spytałam i wzięłam go od Biebera.
-Zostawimy go u Twojej mamy, po drodze. - puściła mi oczko.
Czyli tak, nie wiem w ogóle czy wam mówiłam, ale okey. Mama z tatą przeprowadzili się do Stratford. Mieszkają obok Pattie i reszty. Domu a Atlancie nie sprzedała! Od razu mówię. Caitlin skończyła studia i mieszka tam z tajemniczym Edem. Mam zamiar tam do niej jechać i poznać tego TNZ. TNZ? Tajemniczy Nieznajomy. Tak go nazywam. Lina nie chce nic o nim powiedzieć, co mnie doprowadza do szału. Mniejsza.
Pojechaliśmy do najdroższego klubu w mieście, co mnie TROCHĘ wkurzyło. Myślałam, że im(Fredo i Carmen) łeb urwę. Na początku. Później moja złość przeszła.
Spotkaliśmy się jak za dawnych czasów(które wcale nie były aż tak dawno) całą paczką. No prawie... brakowało tylko Gaby i Chrisa... Ale byliśmy my, Carl, Amanda, Amber, Ryan, Julka, Max i o dziwo była też Caitlin. No ale jak na złość bez TNZ.
Przetańczyliśmy, prze śmialiśmy się do 2 w nocy. To znaczy ja i Justin, bo reszta została. Oboje wróciliśmy do domu. Otworzył mi drzwi najpierw od taksówki a później od domu. Weszłam pierwsza. Odwróciłam się w jego stronę i uśmiechnęłam. Zdjęłam szybko buty i wbiegłam po schodach na górę, do naszej sypialni. Usłyszałam jego śmiech z dołu. Stanęłam przy łóżku, a on po chwili pojawił się w drzwiach. Zaprosiłam go palcem w moją stronę, jego uśmiech był zniewalający. Podszedł i... mnie pocałował krótko, przygryzając moja dolną wargę, po czym jak się troszkę odsunął, ja się uśmiechnęłam.
-Kocham Cię. - powiedział cicho.
-Wiem... - zmniejszyłam odległość i już muskałam ustami jego wciąż wyraźniejszy uśmiech. - Wiem... - miałam ochotę powtarzać to słowo nieskończoną ilość razy.
-A teraz... - wyszeptał.
Poczułam na pośladkach jego dłonie i znany, perfekcyjny, jeden, zdecydowany, unoszący do góry ruch. Objęłam ramionami jego szyję.
-A teraz... - powtórzyłam zachęcająco.
-Wariat! - zaśmiałam się i walnęłam go w ramie.
-Ale za to Twój. - uśmiechnął się.
-Mój... - powiedziałam i pocałowałam go.
***Ranek, następnego dnia***
Leżałam na klacie Justina i odpoczywałam. Po czym? To się pewnie domyślacie, hehe. Justin bawił się moimi włosami, a ja udawałam, że śpię, bo nie chciało mi się otwierać oczu. Tak było cudownie. Tak mogłabym przeleżeć życie. No ale... trzeba wrócić do rzeczywistości. Otworzyłam oczy i podniosłam głowę, żeby zobaczyć oczy JB.
-Dzień dobry, pani Bieber. - podkreślił ostatni wyraz i cmoknął mnie w usta.
-Witam, panie Bieber. - puściłam mu oczko.
-Co panie powie? - założył mi kosmyk włosów za ucho.
-Że jestem meeeeeeega szczęśliwa. - uśmiechnęłam się.
-Ja chyba bardziej. - wystawił mi język.
-Ja
-Ja – Justin.
-Ja.
-Ja. - Justin.
-Właśnie, że ja! - prawie krzyknęłam i od razu się zaśmiałam.
-Właśnie, że ja! - zaczął mnie normalnie, w świecie łaskotać! To jest niedozwolone!
-Juuuuustin!haha no haha weeź. - mówiłam przez śmiech.
-A co za to dostanę? - nie przestawał.
-Soczystego buuuziaka.
-Mówisz?
-Nie. - wyrwałam mu się, bo przestał łaskotać. - A teraz... - przypomniała mi się wczorajsza, właściwie dzisiejsza wymiana zdań. Automatycznie się uśmiechnęliśmy. - Idę się wykąpać.
Tak jak powiedziałam to tak zrobiłam. Po wzięciu prysznica ubrałam się, umalowałam, uczesałam i wróciłam do pokoju, w którym leżał już ubrany, czyściutki Justin, na, o dziwo, pościelonym łóżku.
Zeszliśmy na dół i razem przygotowaliśmy śniadanie. Kanapki. Mimo to były przepyszne. Pierwsze śniadanie, pierwszy poranek jako mąż i żona. Wyobrażacie sobie to?! Ja mimo obrączki, którą mam na palcu i świadomości, że Justin już na zawsze jest mój, to nic się nie zmieniło, w zachowaniu oczywiście. Po śniadaniu, czyli tak koło 11 poszliśmy to moich rodziców po Jake'a. Nie obyłoby się bez pytań Sandi jak było i wgl. Dla niepoznaki, specjalnie z Jussem założyliśmy obrączki na palec serdeczny u lewej dłoni. Oboje ustaliliśmy, że o ślubie na razie mamy wiedzieć my, Carmen, Fredo no i pewnie będę gadała z Gaby na skype'ie, więc muszę jej powiedzieć. Nie ma bata.
Później poszliśmy się przejść po parku. Dzisiaj znowu, Jacob, uczył się chodzić, z pomocą taty, ale już nieźle lata.
-Justin? - usłyszałam głos i powędrowałam za nim. Wow. Wzięłam Jake'a na ręce.
-Zayn?- spytał i otworzył szeroko oczy. - Perrie? Co wy tu robicie? - Zayn pokazał palcem na Perrie.
-Ej! - walnęła go w ramie, a on ją przysunął do siebie i pocałował w głowę, uśmiechając się szeroko. Wtuliła się w jego bok.
-Perrie, poznaj, to jest Victoria i Jacob. - spojrzał na nas. Uśmiechnął się i zaprosił.
-Cześć. - uśmiechnęłam się i posadziłam Jacoba, tak, że siedział na moim biodrze.
-Hej, to ty jesteś tą słynną, dziewczyną, która pomogła Eleanor? - uśmiechnęła się. - Perrie. - podała mi rękę.
-Victoria. - uścisnęłam ją.
-Jaki słoooodziak. - spojrzała na Jake'a a potem na Zayna. - Mogę? - spojrzała tym razem na mnie.
-Pewnie. - podałam jej go. Uśmiechnęła się do niego i zerknęła na Zayna, który uśmiechnął się na ich widok. Wystawiła mu język.
Wtuliłam się w bok Justina. Spojrzałam na niego i cmoknęłam w żuchwę. Było bosko.
Perrie jest świetna! Troszeczkę pokręcona, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Kurde... ale z Zayna ciacho, nie? Haha. Oboje są świrnięci. Pasują do siebie. Są zaręczeni więc może niedługo, kto wie, będziemy się bawić na ich weselu? Nie wiem ,nie powiem tego. Spędziłam z nimi dwie godziny, ale to wystarczy, żeby ocenić, że ich miłość przetrwa wszystko...
_________________________________________________
Hej! 
łooooooo :o Justin i Tori są małżeństwem! <3 Cieszycie się?! bo ja tak *o* 
Hehe, dobra skończmy xd Rozdział dzisiaj, chociaż, nie przypuszczałam, że się pojawi, ale naleciała mnie taaaaaaaaaaaka wena, że musiałam siąść i napisać :p
Mam nadzieję, że się podobało :***
Love u all! <3
ps. ja kiedyś rozwalę ten internet na miliony kawałeczków! :) dzięki za uwagę :p <3 

3 komentarze:

  1. To uwarzam że super!!! Szkoda że częściej nie dodawałaś bo przez to się denerwuje, jesteś najlepszą pisarką jaką znam <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Hohoho :3 To jest takie sweet ;* Kocham to opowiadanie :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Bosko!!!! Naprawde cholernie sie ciesze!! Nie moge sie juz doczekac nn! Masz dodac jak najszybciej kochana!! <3
    Zycze weny i wgl!
    Zapraszam oczywiscie do mnie ;)
    Kocham!

    OdpowiedzUsuń