- Co ty
gadasz? – powiedziała Gaby. – Jakie bilety? Jakie Los Angeles?
- Normalne.
– uśmiechnęła się i pokazała dwa bilety. Podała nam je.
- Zabukowane
na dzisiaj. – spojrzałam na nią.
- Za dwie
godziny macie samolot więc radziłabym się spieszyć. –powiedziała mama, a Pattie
stanęła przy niej.
- A Jocob,
Melanie? – stanęłyśmy razem z Gaby koło siebie i spytałyśmy razem.
- Nie będzie
was cztery dni. My nie mamy nic do roboty i się nimi zaopiekujemy. – mama
Justina puściła nam oczko. – No lećcie już!
Spojrzałyśmy
z Gaby na siebie i z uśmiechami na twarzach pobiegłyśmy na górę się spakować.
Jeśli mamy być tam 4 dni to dużo ciuchów nie będę brała. Trzeba zostawić trochę
miejsca na nowe ciuszki. No i oczywiście strój kąpielowy. Bez tego się nie
obejdzie. Zeszłam na dół z walizką i zaniosłam ją od razu do samochodu.
Wróciłam do domu żeby pożegnać się z mamami. Życzyły nam dobrej zabawy. Poszłam
jeszcze na górę żeby pożegnać się z Jake’iem. Pocałowałam go w czoło a on
słodko zmarszczył nosek. Uśmiechnęłam się i po cichu zamknęłam drzwi.
Na lotnisko
odwiózł nas Daniel. Lubię go a na dodatek ma słodki głos i mega talent. Mam
nadzieję, że kiedyś zdobędzie sławę. Na lotnisku pożegnałyśmy się z nim
przytuliskiem i buziakiem w policzek.
Uśmiechnęłyśmy się do siebie i poszłyśmy na odprawę. Nawet długo nie
trwała. Usiadłyśmy na swoim miejscu w samolocie i możemy w końcu odpocząć.
Mogłabym zasnąć, ale nie mogłam. Może to z wrażenia albo coś? Nie mam pojęcia,
ale siedziałam z opartą głową o siedzenie, zamkniętymi oczami i słuchawkami w
uszach. W połowie lotu poczułam szarpnięcia za sweterek. Otworzyłam oczy i
wyjęłam słuchawki. Zobaczyłam przed sobą małą dziewczynkę. Miała z 6 lat, góra
9.
- Cześć mała. – uśmiechnęłam się do niej.
- Hej. Ty
jesteś Victoria Beadles, prawda? – zapytała się.
- To ja. –
uśmiechnęłam się.
- Mogłabym
autograf? – podniosła ręce z notesikiem i długopisem.
- No pewnie.
– wzięłam od niej zeszyt i jak to ja, nabazgrałam swoim kurzym pismem swój
podpis na kartce.
- Caitlin,
tu jesteś. – stanęła przed nami blond włosa dziewczyna. Zapewne jej siostra.
Też miała tak koło 15-17 lat. – O boże. To Victoria Beadles… - szepnęła i
przyłożyła dłoń do ust.
- We własnej
osobie. – puściłam jej oczko.
- Nie
wierzę. – szepnęła po raz drugi. Przekartkowałam notatnik i na drugiej kartce
dałam swój autograf.
- Jak masz
na imię? – zwróciłam się do niej.
- Carmen. –
odpowiedziała mała, bo widziała, że jej siostra nie będzie w stanie
odpowiedzieć.
- Proszę. –
oddałam dziewczynce jej rzeczy. Podziękowała i poszła do swojej mamy, a jej
siostra opadła na siedzenie przede mną.
- Przede mną
siedzi Victoria Beadles, członkini One Step i dziewczyna, sorry, narzeczona
Justina Biebera! – pisnęła a ludzie dziwnie się na nią spojrzała.
- Justin
Bieber? Gdzie?! – usłyszałam inną dziewczynę, która rozejrzała się po pokładzie
i gdy zobaczyła mnie, mina jej zrzedła. Uuu jak mi przykro.
- Boże
kocham was normalnie. Jesteście tak niesamowitą parą! A wasz synek jest
przesłodki. – uśmiechnęła się i chyba trochę się uspokoiła.
- Dziękuję.
– również się uśmiechnęłam.
Pogadałam z
nią trochę. Nazywa się Carmen Rodriguez i jest z Bradford. Czyli z tego samego
miasta co Zayn. Fakt zna jego siostrę, Waliyhę, chodzą razem do tego samego
liceum. Trochę się podpytałam co tam u niej słychać.
W Los
Angeles byłyśmy o 3pm. Pattie załatwiła wszystko. Na lotnisku czekał Mike,
jeden z ochroniarzy Jussa. Zabrałyśmy się z nim do hotelu, wjechałyśmy na
odpowiednie piętro i weszłyśmy do apartamentu na samej górze hotelu. Weszłam do
swojego pokoju i postawiłam walizki, które już stały przy łóżku. Postanowiłyśmy
z Gaby przebrać się w stroje kąpielowe i pójść na plażę. Wyjęłam z walizki
strój, który na nieszczęście był na samym spodzie, ale zdołałam go wyciągnąć.
Założyłam na niego jeszcze spodenki i bluzkę. Wzięłam torbę podręczną i
spakowałam do niej ręcznik, olejek do opalania i kocyk. Wyszłyśmy z hotelu i
poszłyśmy w kierunku plaży. Daleko nie miałyśmy, bo sam hotel znajdował się
prawie nad oceanem.
Plaża była
prawie pełna. Znalazłyśmy miejsce i rozłożyłyśmy się tam. Fajnie było znaleźć
się wokół normalnych ludzi. W miejscu, w którym nikt Cię nie zna, przynajmniej
nie kojarzy. A jeśli już to nie podejdzie.
Opalałyśmy
się z Gaby przez godzinę. Było super. Słońce, szum oceanu, piasek, reggae
dochodzące z barku. W między czasie rozmawiałyśmy z Gaby, że możemy zabawić się
tak jak kiedyś. Z jednej strony tęsknię za tym jak prawie co tydzień
chodziliśmy na imprezy, podrywałyśmy chłopaków, nie przejmowałyśmy się w
zasadzie niczym. Teraz mamy obowiązki. Dzieci i narzeczonych przede wszystkim.
No dobra, ja mam męża. Teraz nie pora na refleksje o życiu. Czas się zabawić.
Po dwóch
godzinach wróciłyśmy do apartamentu i postanowiłyśmy pójść na imprezę. Jutro
odeśpimy, a dzisiejszy dzień należy porządnie wykorzystać. Zrobiłyśmy sobie
ostry makijaż, ubrałyśmy krótkie sukienki i do tego szpilki. Ja założyłam biało
czarną sukienkę bez ramion. Gabriella natomiast czarną koszulkę na ramiączka i
spódniczkę do tego. Obie wyglądałyśmy świetnie.
Poszłyśmy do pobliskiego klubu. Z zewnątrz było słychać głośno grającą
muzykę. Spojrzałyśmy na siebie i z szerokimi uśmiechami na twarzach stanęłyśmy
przed ochroniarzami. Pokazałyśmy im swoje dowody i wpuścili nas do środka.
Jeden, młodszy, nie był jakoś zbytnie umięśniony, coś koło mojego wieku, gdy
przeczytał moje imię i nazwisko dziwnie się na mnie spojrzał. Weszłyśmy do
środka i rozejrzałyśmy się wokół. Masa ocierających się o siebie ludzi,
podchmieleni. Rówieśnicy. Podeszłyśmy do baru i zamówiłyśmy po Manhattanie.
Wzięłyśmy drinki w dłonie i wypiłyśmy kilka łyków. Oparłyśmy się plecami i
łokciami o bar i patrzyłyśmy na tańczące osoby.
- Jasne –
uśmiechnęła się, puściła do mnie oczko i poszli na parkiet. Nie minęła minuta a
do mnie też podszedł chłopak z zapytaniem, czy z nim zatańczę. Zgodziłam się.
Przetańczyliśmy
całą noc. Pod koniec imprezy ten facet, z którym tańczyłam na samym początku
zaczął się do mnie przywalać. Odpychałam go ale to nic nie dało. W pewnym
momencie ktoś złapał go za ramię, odwrócił do siebie przodem i przywalił mu w
nos. Spojrzałam na mojego obrońcę i rozpoznałam w nim ochroniarza sprzed klubu.
- Mikołaj… -
szepnęłam.
- Cześć Wiktoria.
– uśmiechnął się.
- Co tu tu…?
Miałeś być w Polsce… - zmarszczyłam czoło.
- Praca. –
wzruszył ramionami.
- Miki? Boże
jak ja Cię dawno nie widziałam! – Gaby się do niego przytuliła. Spojrzała na
mnie dziwnym wzrokiem. Pokręciłam głową. Dobra, wy nie wiecie o co w tym
wszystkim chodzi i skąd znamy tego Mikołaja. To tak, nazywa się Mikołaj Starski,
jest z Polski. Podczas naszego pobytu w Polsce podkochiwałam się w nim, nawet
Gaby mówiła, że miał się mnie spytać czy zostanę jego dziewczyną ale nie spytał
się, bo okazało się, że wracamy do Phoenix. Żałuje. Z drugiej strony lepiej, bo
według mnie związki na odległość nie mają sensu. Ale mniejsza.
Po tym
incydencie pożegnałyśmy się z Nicholasem (z ang. Mikołajem) i wróciłyśmy do
hotelu. Zdjęłam sukienkę i założyłam na siebie spodenki i bluzkę Justina na siebie
i poszłam w kimę. Noc przespałam spokojnie a wstałam o 10, obudzona przez
pukanie do drzwi. Wstałam zaspana i poszłam otworzyć. Zobaczyłam przed sobą
jakąś brunetkę.
- Cześć. –
na jej twarzy widniał uśmiech.
- Hej. Znamy
się? – przeczesałam sobie włosy do tyłu. – Sorry, że taka nieogarnięta, dopiero
co wstałam.
- Spoko i
nie, nie znamy się.
- W takim
razie w czym mogę pomóc? Wejdź. – zaprosiłam ją do środka i zamknęłam drzwi.
- Jestem
Katherine Gilbert i jestem od „Teen Vogue’a”. Dyrektor redakcji organizuje dziś
wieczorem bal. Dowiedział się, że pani i pani przyjaciółka, jesteście w Los
Angeles i chciałby was zaprosić. Proszę. – wyciągnęła przed siebie rękę z dwoma
zaproszeniami.
- Z jakiej
okazji? – wzięłam je od niej i otworzyłam.
- 20-sto
lecie magazynu. – powiedziałyśmy obie na co ona się uśmiechnęła.
- Victoria.
– podałam jej rękę.
- Katherine
– uścisnęła ją.
- Napijesz
się czegoś ?
- Nie. Muszę
już iść. – uśmiechnęła się. – Ale mam nadzieję, że zobaczymy się wieczorem. –
podeszła do drzwi.
- Bardzo
prawdopodobne. – uśmiechnęłam się.
- Victoria?
– odwróciła się już na korytarzu.
- Tak?
- To bal
maskowy, więc wiesz co robić. – puściła mi oczko i poszła.
Bal maskowy?
Ciekawie. Mam nadzieję, że tak będzie. Uśmiechnęłam się do zaproszeń i odłożyłam
je na stolik. Poszłam do łazienki i przejrzałam się w lustrze. Szczerze?
Przestraszyłam się swojego odbicia. Włosy stały w każdą stronę świata, makijaż
rozmazany. Dziwię się, że tamta dziewczyna, jak jej tam… Katherine, się ciągle
uśmiechała i nie przestraszyła. Whatever. Zmyłam makijaż i obmyłam twarz wodą. Wróciłam
do swojego pokoju po ciuchy na dziś i poszłam z powrotem do łazienki wziąć prysznic.
Po skończonej kąpieli zadzwoniłam do recepcji i zamówiłam coś do jedzenia dla
dwóch osób. Poszłam w końcu obudzić Gaby. Uśmiechnęłam się chytrze i wzięłam
wazon z kwiatami z salonu. Wyjęłam z niego kwiatki i weszłam do pokoju
McCessie. Stanęłam nad jej łóżkiem i wylałam na nią wodę z wazonu.
- Pojebało?!
– krzyknęła i poderwała się z łóżka. Odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na
mnie morderczym wzrokiem. – radzę Ci uciekać, bo zaraz nie będzie tak miło.
Zaśmiałam
się i wyleciałam z jej pokoju do swojego. Zamknęłam drzwi na klucz i śmiałam
się dalej. Podeszłam do dużego lustra i przejrzałam się w nim. Stanęłam bokiem
i wciągnęłam brzuch. Mogłabym schudnąć, a nie opychać się czekoladą i
niewiadomo czym jeszcze. Wypuściłam powietrze z ust ze świstem i walnęłam się
na łóżko. Co ja dzisiaj założę? Jedyną sukienką, która nadawałaby się na
jakikolwiek bal, była czerwona sukienka, którą dostałam od Amandy. Właśnie…
ciekawe co u niej. Podniosłam się na łokciach i wzięłam telefon z szafki
nocnej. Weszłam w kontakty i wybrałam numer Amandy. Jeden sygnał, drugi sygnał,
trzeci sygnał… No w końcu!
- Siemka Blondyneczko! – zaćwierkałam do
telefonu.
- Vica? Coś ty taka radosna? – spytała i
byłam pewna, że się uśmiecha. Chociaż tego nie widziałam.
- A no wiesz… dużo rzeczy się dzieje. Jacob
skończył rok, jestem sobie w LA, z Gaby, same. Byłyśmy wczoraj na imprezie,
Jake ostatnio trochę chorował. A co u Ciebie?
- Dostałam nową pracę i postanowiliśmy… zaraz…
gdzie jesteś?! – wydarła mi się do ucha. Odsunęłam trochę Iphone’a od ucha.
- Kobieto… jaki ty masz głos! A
jestem w Los Angeles! – krzyknęłam.
- Nie bój żaby, ty też niczego sobie. –
zaśmiała się a ja przyłączyłam się do niej. – A tak poza tym, wyobraź sobie, że
właśnie tą pracę dostałam w LA. Jako modelka.
- nie wiedziałam, że chcesz zostać modelką.
– uniosłam automatycznie prawą brew do góry.
- Tak jakoś wyszło. – zarechotała do
telefonu. – Dobra, niunia odezwę się jeszcze, a teraz muszę kończyć, bo mam
drugi telefon.
- Spoko, to pa. – już chciałam się
odezwać.
- Stój! Na ile zostajecie w LA? – spytała
w ostatnim momencie.
- Jeszcze nie wiemy. – uśmiechnęłam się i
rozłączyłam. Zastanawiam się nad tym, żeby nie zostać w LA jeszcze co najmniej
cztery dni. Tydzień wolnego mi się należy a tak poza tym, to musiałybyśmy jutro
rano już jechać a to zdecydowanie za krótko, jak na dwie zakupocholiczki. Ale
nie ważne. Zważając na to, że może zabalujemy tu troszkę dłużej, to wypakowałam
ciuchy do szafy. Była zapełniona, bo w sumie nie była jakoś specjalnie duża.
Zawiesiłam ostatni wieszak z koszulą w kratę. Moment… czy Amanda powiedziała
„postanowiliśmy” ? Że niby ona i kto? Ej a może poznała kogoś nowego, co?
Podeszłam do komody, wzięłam telefon i wstukałam wiadomość.
<Z kim i
co postanowiłaś? Tori x.”>
Musiałam
chwilkę poczekać aż łaskawie ruszy tyłek i odpisze ale w końcu odpisała.
<Ja + Ryan. Los Angeles + mieszkanie = razem. Wiesz? :
) >
Wytrzeszczyłam
oczy na wierzch i wyleciałam z pokoju.
- Gaby!
Gdzie jesteś? – zatrzymałam się w salonie i rozglądałam się dookoła.
- Co jest? –
wyszła z łazienki owinięta ręcznikiem z mokrymi włosami.
- Mam
nadzieję, że masz na sobie bieliznę. – spojrzała na mnie z miną „do rzeczy”. –
Dobra, mam newsa.
- Powiesz w
końcu ?
- Amanda
jest z Ryanem! – pisnęłam.
- Że co?! A
co z Amber? – zapytała a ja wzruszyłam ramionami. Opadłam na kanapę i
wystukałam w telefonie, że życzę powodzenia. Odłożyłam telefon na stolik i
położyłam się na sofie. Patrzyłam się na wzorki na suficie.
- Gaby?
- Co znowu?
– spytała z łazienki.
- Nic. –
odpowiedziałam i nie odzywałam się przez chwilę. – Zauważyłaś, że nasza paczka
się rozjeżdża w różne strony świata?
- Możesz nie
przesadzać? Większość jest w stanach.
- No i co z tego? My z Caitlin jesteśmy w Atlancie, no Justin i Chris pewnie teraz gdzieś w Europie. Heh, Ryan z Amandą w Los Angeles, Carmen z Carlem dalej siedzą w Stratford, Amber jest w Londynie i jak się ostatnio dowiedziałam nieźle dogaduje się z Danielle i Perrie, chłopaki mają mini trasę po Azji, Julia z Maxem wyjechali do Meksyku i robią kariery aktorskie. – powiedziałam tylko i wyłącznie na dwóch wdechach.
-Przynajmniej
się rozwijają nie to co my. – włączyła suszarkę do włosów.
- Może i
masz rację? – powiedziałam ciszej i wątpię, że usłyszała.
- Ale
popatrz na to z drugiej strony. – wyłączyła suszarkę i wyszła z nią do salonu
na tyle ile pozwolił jej kabel. – Masz męża, ja narzeczonego. Obie mamy dzieci,
ty przystojnego synka ja śliczną córeczkę. – uśmiechnęła się. – Masz zapewnioną
przyszłość, a znają Cię miliony osób. Jesteś sławna. – odpowiedziała i z
powrotem schowała się w łazience. Uśmiechnęłam się i zatęskniłam za Jacobem i
Justinem. Po raz czwarty tego dnia wzięłam telefon do ręki i wybrałam numer do
Pattie. Pierwszy sygnał, drugi sygnał… piąty sygnał i się rozłączyłam.
Najwidoczniej bawi się z Jake’iem albo Melanie i nie słyszy telefonu.
Spróbowałam zadzwonić do mamy ale numer był poza zasięgiem. Wzniosłam oczy ku
górze, wzięłam wdech i wybrałam numer Justina. Jeśli on nie odbierze to nie
będę się do nich odzywać. Dobra przesadzam.
- W końcu ktoś łaskawie odebrał ode mnie
telefon. – powiedziałam do słuchawki kiedy Justin odebrał.
- Ładne przywitanie. Cześć kotku – przywitał się. Fajnie było
usłyszeć jego głos, zaspany ale mimo to.
- Hej. Sorki no ale dzwoniłam do mamy i Pattie
ale nie odbierały i powoli się wkurzałam, a chciałam pogadać z nimi trochę. No
i z Jacobem.– odpowiedziałam.
- To gdzie ty jesteś? – zapytał zdziwionym
głosem.
- Um… - podrapałam się po karku.
- Victooriaaaaa – przeciągnął.
- Ugh no dobra, jestem w LA. Pattie z Sandi
zrobiły nam, mi i Gaby, taką niespodziankę i zafundowały nam wyjazd. –
powiedziałam. – do Spa. – dodałam i
zagryzłam dolną wargę.
- To dobrze, w końcu sobie
odpoczniecie.
- A ty? Gdzie teraz jesteś? – spytałam i
założyłam nogi na stolik.
- Tori! Nogi
ze stolika! – krzyknęła Gaby z kuchni. Jakim cudem ona zawsze to wie?! Ja się
pytam?
- Już! –
odkrzyknęłam i zdjęłam je. – I co się Czopku
śmiejesz? – zapytałam go i po chwili śmiałam się razem z nim.
Fajnie było
znowu usłyszeć jego głos. Powtarzam się ale to szczegół. Pogadałam z nim z
godzinkę i potem się rozłączył, bo był w Indiach i była 1 w nocy jak skończyliśmy
gadać. A on po koncercie to był zmęczony. Fajnie ma. Jak byłam w Indiach to nie
pozwiedzałam sobie. Muszę się tam kiedyś wybrać. Jak skończyliśmy gadać u nas
była 17. Zostały jeszcze trzy godziny do balu. Kur…de
- Bal! –
krzyknęłam na cały głos a Gabriella spojrzała się na mnie jak na wariatkę,
która uciekła z psychiatryka. Do naprawdę porządnego psychiatryka. – No co?
- Jajeczko.
O jakim ty balu gadasz? – strzeliłam facepalm’a.
-
Zapomniałam Ci powiedzieć. – wstałam z kanapy i podeszłam do szafki pod
telewizorem. Wzięłam z niej dwa świstki i podałam jeden Gabs. – Dzisiaj
przyszła jakaś dziewczyna, jak dobrze pamiętam nazywała się Kate, ale to
najmniej ważne. W Teen Vogue dowiedzieli się, że jesteśmy w LA i zaproponowali
nam przyjście dzisiaj wieczorem na bal maskowy z okazji 20-lecia magazynu. –
wzruszyłam ramionami.
- Dzisiaj? –
uniosła brew do góry a ja pokiwałam głową. – W co ja się ubiorę? – poderwała
się z kanapy i poleciała do swojego pokoju. Zaśmiałam się i zrobiłam to samo co
ona.
Wyciągnęłam
z szafy czerwoną sukienkę. Przymierzyłam ją do siebie i wydawało się, że się w
nią zmieszczę. Powinna. Zdjęłam bluzkę i spodnie i założyłam ją na siebie.
Muszę zrzucić kilogram lub dwa, ewentualnie pięć. Patrzyłam tak na siebie i
wydawało mi się, że czegoś tu brakuje. No tak, maski to oczywiste ale jeszcze
czegoś. Coś co by idealnie pasowało i najlepiej czarnego. Poszłam do Gaby i
zapytałam się jej czy aby przypadkiem nie wzięła tych swoich czarnych
rękawiczek. Pokręciła przecząco głową a mi mina zrzedła. Zeszłam do recepcji i
spytałam się młodej dziewczyny, chyba praktykowała, bo nadzorowało ją jakieś
stare, wścibskie babsko. Dziewczyna, Boże już ją kocham!, akurat dzisiaj miała
czarne i do tego długie rękawiczki. Podziękowałam jej i wydaje mi się, że nawet
ucałowała, na co się ze mnie śmiała. Wróciłam do apartamentu i zrobiłam sobie
makijaż. Włosy lekko podkręciłam a usta pomalowałam czerwoną szminką. Na to
błyszczyk. Założyłam rękawiczki na ręce i maskę(którą także wcześniej,
pożyczyłam od Maite(recepcjonistki, tej samej), która wzięła ją z biura rzeczy
znalezionych. Powiedziała, że nikt się po nic nie zgłasza. No, chyba, że są to
telefony, wtedy tak) Pasowała idealnie. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia w
lustrze.
- Gotowa?
Możemy iść? – weszłam do pokoju Gabs i wytrzeszczyłam oczy. – Wow. Wyglądasz…
-
Olśniewająco? – zaśmiała się a ja dołączyłam do niej po chwili.
- Skąd
wytrzasnęłaś to cacko? – podeszłam do niej.
- Szczerze ?
Była schowana w szafie. – powiedziała a ja się głośno zaśmiałam.
Wyszliśmy z
budynku i czekała na nas limuzyna, w której siedziała Katherine. Przywitałam
się z nią, a ona przedstawiła się McCessie jako pierwsza. Podjechaliśmy pod
jakiś hotel. Weszłyśmy do holu. Kate przywitała się z dziewczyną na recepcji.
To była młoda blondynka z kręconymi włosami. Uśmiechnęła się do mnie co ja
odwzajemniłam. Weszłyśmy do windy i założyłyśmy maski na nasze twarze.
Zatrzymała się na najwyższym piętrze, od razu było wyszliśmy do jakiej Sali.
Było pełno ludzi w maskach, sukniach i garniturach. Pod ścianami były ustawione
stoły z przekąskami, obok windy kieliszki z szampanami, na środku było miejsce
do tańczenia. Rozejrzałyśmy się, wzięłyśmy kieliszki i weszłyśmy w tłum. Jako
jedyny maski nie miał dyrektor redakcji. Uśmiechał się do wszystkich i witał
ich.
- Witam pani
Victorio! Witam również Ciebie, Ariel. – podszedł do nas starszy i siwiejący
mężczyzna.
- Dobry
wieczór. – odpowiedziałyśmy i uścisnęliśmy sobie dłonie. – Ale czemu Ariel? –
zapytała Gaba.
- Jesteś Gabriella,
prawda? – spytał a ona potwierdziła ruchem głowy. – Moja wnuczka ma tak na imię.
Uwielbia Małą Syrenkę i tak jakoś. – uśmiechnął się.
Faktycznie
śmieszny człowiek. Po półgodzinie podszedł do mnie jakiś mężczyzna i poprosił
mnie do tańca. Przetańczyłam całą noc. No prawie.
Poszłam
nalać sobie pączu. Obok mnie stała jakaś para, całująca się, chichrająca.
Wytężyłam słuch, bo głos chłopaka wydawał mi się znajomy. W końcu wzięłam się
na odwagę i złapałam go za ramię. Odwrócił się do mnie.
- Znamy się?
– zapytał, a ja zdjęłam maskę. – Victoria. – powiedział i sam zdjął maskę. Na
mojej twarzy jak i na jego wymalowało się zdziwienie.
__________________________________________________________
Hej! :)
Mam nadzieję, że rozdział się podoba ^_^
Jak myślicie kogo spotkała Victoria, hę? Propozycji oczekuję w komentarzach :p
Mi się rozdział podoba, bo ma AŻ 9 stron :o ale szybko się w miarę pisało ;)
Czekam na komentarze :) Gdy je czytam, to naprawdę dodają mi takiego powera do pisania, że wam mówię :p :)
Love ya all! <3
Ps. Dziękuję, za komentarze pod poprzednim rozdziałem <3 Jesteście kochane <3
5-7 komentarzy = nowy rozdział!!